[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Klamor prawie zachłysnął się z gorliwości.-Zrobię to nawet lepiej - bulgotał. Nicolay uśmiechnął się po ojcowsku.- No, zobaczymy. Wewnętrznie poczułem się nagle bardzo wolny. - No, Klamor - powiedziałem swobodnie i pukając go palcemwskazującym w jego wydęty brzuch, dodałem - a więc udało się panu wreszciedorwać do wymarzonego stanowiska, co? Przez moment wydawało mi się, że chce mnie kopnąć w podudzie. - Niech pan uważa, Rossi - zazgrzytał zębami.- Mogę panawsadzić do aresztu.- Jego oczy zrobiły się nagle okrągłe.Wskazał na coś, coznajdowało się za moimi plecami. - Tam, złodziej! Gwałtownie odwróciłem się.Jakiś zwariowany człowiek w białymubraniu wybiegał z supermarketu z workiem mąki na plecach i butelką w ręce. Nicolay strzelił palcami. Mężczyzna w mundurze podniósł swojego colta z długą lufą iwystrzelił. Chłopak z workiem mąki na plecach przekoziołkował jak trafionyzając.Jego łup upadł na ziemię.Butelka rozbiła się, worek rozpruł i na ciałowysypała się mąka, pudrując je na biało. Goryl Nicolaya podbiegł do niego, wykręcił mu ręce na plecy iprzystawił broń do skroni.Przypominało mi to zdjęcie z gazet przedstawiająceprzesłuchania partyzantów. - To Filipińczyk - powiedział zdziwiony Roussel, kiedyobejrzeliśmy więźnia z bliska. - Co to ma znaczyć? - zasyczał Klamm.- Na całej wyspie nie maani jednego Filipińczyka.Tylko turyści i nasi ludzie. Roussel pochylił się nad chłopcem i przemawiał do niegouspokajająco, najpierw po hiszpańsku, a później w jakimś innym języku.Rannyodpowiadał mu z trudnością. - Co on mówi? - denerwował się Nicolay.Roussel potrząsnąłgłową. - To nieprawdopodobne.Mówi, że jest tubylcem, z tych, którzydawniej żyli na tej wyspie.Paru z nich nie dało się ewakuować i ukryło wdżungli.Nie chcą stąd odejść.Twierdzą, że to jest ich wyspa. - A teraz ci bandyci okradają nas, co? - Klamor był pełensprawiedliwego oburzenia. - Raczej marne wynagrodzenie za to, że ukradliśmy im wyspę -mruknąłem. - Nie ukradliśmy jej, tylko na mocy prawa odkupiliśmy odpaństwa filipińskiego - powiedział ostro Nicolay. - Okay, wobec tego nie była to kradzież tylko paserstwo.Wkońcu ta ziemia należy do nich, a nie do państwa. Nicolay popatrzył na mnie uważnie i w myślach zanotował mojenazwisko na swojej czarnej liście. - O tym jeszcze kiedyś porozmawiamy - powiedział.KopnąłFilipińczyka.- Ten młodzieniec nas zaatakował; zagrażał naszemu życiu iwłasności. Patrzyłem na drgającą, ubrudzoną mąką twarz tego biedaka,którego głód zapędził w rejony naszego cierpiącego na nadmiar produktów,społeczeństwa. - Tak jest, zaatakował - powtórzył twardo Nicolay.- Niech gopan spyta, ilu członków jego plemienia żyje jeszcze na wyspie? - Ponad trzy tysiące - powiedział Roussel po dłuższej dyskusjiz rannym. - Trzy tysiące - szepnął Nicolay.- To przecież cała armia.Onistanowią dla nas zagrożenie! - Bez przesady - wtrącił się Roussel. Nicolay w ogóle go nie słuchał.Wyglądał jak gracz w szachy,który wie, że jego przeciwnik dostanie mata w dwóch posunięciach.Jaśniał wprostz satysfakcji.- To najlepsze, co nam się mogło przydarzyć.Mam prawiestuprocentową pewność! Pewność dla nas i śmiertelne niebezpieczeństwo dlaFilipińczyków.Niech żyje safari albo sygnał do polowania nawinowajców Dr med.Hartinger patrzył przez celownik swojego sztucera.Jegopalec dotykał spustu.W tym momencie rozległ się odgłos wystrzału. Jakaś postać w długim białym stroju z przeciągłym okrzykiemspadła z wierzchołka olbrzymiego drzewa stojącego na skraju dżungli. - To już trzeci dzisiaj - oświadczył dumnie Hartinger.- Zapiszto, Sabine.Musimy to zachować na pamiątkę. Jego towarzyszka, dobrze zbudowana dziewczyna z typu tych,jakie bywają na okładkach "Playboya", ze zbyt rozjaśnionymi włosami i trochę zagłupia, zachichotała i zrobiła kreskę w małym notesie. Przystosowany do wymogów safari samochód terenowy ruszył znowudo przodu.Jens - Uwe Klein, dyrektor sp.z o.o., siedzący obok blondynki, opadłna jej kolana. - Hopla! - wykrzyknął podochocony.- Pan doktor wspanialestrzela! - Tego może pan być pewien - zapiszczała blondynka.- Jak panchce, to z odległości stu metrów zestrzeli panu z drzewa takiego bambo
[ Pobierz całość w formacie PDF ]