[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Musiał zgasić na chwilę płomień, ponieważ obudowa zapalniczki zaczęła go parzyćw palce.- A jeśli ktoś po drodze umrze, nie wytrzymawszy piłowania naczterdziestostopniowym mrozie? - Czyż jest coś lepszego niż umrzeć dla światowegoproletariatu? Alojzy nie miał tu sprecyzowanego zdania - sam dałby duszędiabłu za kawałek zdrowej wątroby, nawet i ze stuletniego trockisty.Obrzuciłnawet towarzysza Lwa taksującym spojrzeniem, ale wtedy sznurek pękł i wrota zhukiem wywaliły się na zewnątrz. Droga na wolność stała otworem. - Ej, ty - zrócił się do siedzącego nadal w kącie Trockiego.-Idziesz ze mną? - Nie mogę - tamten pokręcił przecząco głową.- Soso obiecał miw wypadku dobrego sprawowania pełną rehabilitację i miejsce w przyszłympolitbiurze, jak sam słyszałeś.Za dużo mam do stracenia. - Jak tam sobie chcesz - mruknął Alojzy i wygramolił się nazewnątrz.Ostrożnie rozejrzał się - Josifa Wissarionowicza nie było nigdziewidać, niemniej dalsze siedzenie przy pierwszym mazurskim łagrze leśnymstanowiłoby wyzywanie losu.Niewiele myśląc udał się w kierunku przeciwnym niżten, z którego go przyprowadził pseudopustelnik. Tym razem błądził dosyć długo, aż zaczęło się ściemniać.Wreszcie wylazł na asfaltową szosę, tuż obok drogowskazu z napisem "GRANICA 2km".Domyślił się, że chodzi z pewnością o granicę z Wolnym Miastem Królewiec, októrej mu wspominał Moniek.Roześmiał się mimowolnie od ucha do ucha - nie miałnic przeciwko wolności, a także wątrobom chińskim, niemieckim, rosyjskim czyukraińskim.W ogóle, gdyby tylko przeszedł granicę, stanęłaby przed nim otworemEuropa, ba, cały świat, wraz z miliardami wątrób o różnych smakach, kolorach ikonsystencjach.Na myśl o tym odczuł w trzewiach potężne targnęcie głodu, alestłumił je bezwzględnie - dziś wieczorem, jak tylko przejdzie granicę, naje sięwreszcie do syta. Zaczął iść brzegiem szosy w kierunku ogólnie północnym -kolejne tablice poinformowały go, iż będzie tam przejście graniczne.Nie miałjeszcze pomysłu, jak je przekroczy, ale to jak zwykle zostawiał sobie naostatnią chwilę, ufając w swój zmysł improwizacji.Cały czas mijały go samochodyosobowe i autokary, zdążające ku granicy - jeden z nich wydał mu się nagleznajomy.No tak, wycieczka grzybiarzy.Stuknął się w czoło i cały rozpromienionypobiegł galopem, mając nadzieję, że ich złapie w kolejce na przejściu.Dostrzegał już pierwsze zabudowania, graniczne szlabany, celników i stojące wkolejce samochody - z jego autokaru wysypała się grupka osób i o czymśdyskutowała z celnikami.Chciał im pomachać na powitanie, gdy nagle poczuł, ktośgo chwyta w żelazny, obezwładniający uścisk.Ktoś inny szybko i sprawnie założyłmu kaftan bezpieczeństwa. No tak, czekali już na niego.Karetkę ukryli między drzewami izarzucili ściętymi gałęziami.Ten wyższy puścił go, złapał za rękawy kaftana ibłyskawicznie zawiązał mu na plecach fachowy węzeł. - A gdzie tak Alojzy się śpieszył? - zapytał ten niższy,sprawdzając, czy kaftan trzyma mocno. Alojzy spojrzał tęsknie w kierunku granicy: grzybiarzeskończyli właśnie rozmowę z celnikami i wsypywali się z powrotem do autokaru.Bezwiednie wydarł mu się rozpaczliwy jęk. - No i czego płacze, przecież wracamy do domu, powinien sięcieszyć - wyższy pchnął go w kierunku karetki, która wyjechała już z lasu iustawiała się na szosie.Sanitariusze otworzyli tylne drzwi i wepchnęli Alojzegodo środka, a potem weszli sami. Migiem przytroczyli go do leżących na podłodze noszy. - Zachciało się świeżej wątróbki - zauważył niższy.- Oj,figlarz, figlarz. - Wątroba wychodzi już z mody - powiedział wyższy, sięgnął dokieszeni i podał coś niższemu, jakiś niewątpliwie znajomy Alojzemu przedmiot.-Tak jak kończy się epoka takich jak ty singli, samotnych wilków stepowych.Przyszłość należy do dubletów, słyszałeś może ten przebój, "para goni parę" itak dalej? Nie ma to jak zgrany tandem - dodał, zdzierając z przedmiotucynfoliowe opakowanie.Alojzy poznał skalpel chirurgiczny, przeznaczony dogłębokich nacięć.Niższy popróbował ostrza palcem i pokiwał z uznaniem głową. - Przyszłość świata należy do systemów dwójkowych - rzekł i popatrzył na Alojzego wymownie.- Jak sądzisz, w czym mógłbyśbyć nam tu pomocny? Alojzy, tknięty nagłym podejrzeniem, zamarł, sparaliżowanygrozą. - Tak, kochanieńki - niższy podał skalpel wyższemu, aby i tenmógł go obejrzeć
[ Pobierz całość w formacie PDF ]