[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Hasta la vista - powiedzia³ i znik³ w sklepie, zostawiaj¹c za sob¹ jedynieko³ysz¹ce siê na markizie muszle.- Co o tym s¹dzisz? - spyta³ Gil, gdy jechali ju¿ z powrotem do De! Mar.-Mo¿esz mu wierzyæ?- Laurence'owi? Nie, nie s¹dzê.ZnajdŸ mi jednak kogoœ innego, kto potrafi to,co on dzisiaj dla nas zrobi³.- Jest jeszcze jedno.Owszem, to uprzejmie z twojej strony, ¿e zechcia³eœ samwymyœliæ to wszystko.- Wiem, co chcesz powiedzieæ - przerwa³ Henry.- ¯e powinienem ciê wtajemniczyæju¿ w chwili, gdy przysz³o mi to do g³owy.Chcesz powiedzieæ, ¿e co dwie g³owy,to nie jedna, a co cztery, to nie dwie.Stwierdzisz równie¿, ¿e tylko dlatego,i¿ jestem starszy, zachowujê siê, jakbym ponosi³ odpowiedzialnoœæ za WojownikówNocy i chcia³bym, ¿ebyœcie wszyscy robili, co powiem.Gil wys³ucha³ go w skupieniu i skin¹³ g³ow¹.- Tak, mniej wiêcej to.- No dobrze.Myœla³em o tym d³ugo i jedyne, co mogê zrobiæ, to przeprosiæ.Powinienem wczeœniej przedyskutowaæ z tob¹ ten pomys³.Powinienem pogadaæ o tymze wszystkimi.Jako nauczyciel przywyk³em wydawaæ polecenia i kontrolowaæ ichwykonanie.Po prostu wieloletni nawyk, przez myœl mi nigdy nie przesz³ozastanawiaæ siê nad tym.Bêdê siê na przysz³oœæ stara³, by Wojownicy Nocy moglikorzystaæ z mego doœwiadczenia w inny sposób.To mogê obiecaæ.- Bardzo ciê lubiê.Henry.I proszê, nie zrozum mnie Ÿle.- Dobra.I ja ciê lubiê.Wrócili do domku Henry'ego.Podczas gdy gospodarz uda³ siê do kuchni przyrz¹dziækanapki z ogórkiem i zagrzaæ kie³basê, Gil wydzwania³ do Susan, chc¹c sprawdziæ,czy wróci³a ju¿ ze szpitala.- Jest z powrotem - powiedzia³a jej babka.Doktorzy jednak powiedzieli, ¿emusi odpoczywaæ co najmniej przez tydzieñ, a za trzy dni idzie jeszcze dokliniki na dalsze badania.- Bardzo siê cieszê, ¿e wróci³a do zdrowia powiedzia³ Gil.- Dziêkujê, Gil.- S³ysza³ wyraŸnie, jak ton babki z³agodnia³.- DziêkujemyBogu, ¿e ozdrowia³a.- Czy móg³bym porozmawiaæ z ni¹ przez minutê? - Przykro mi.Mo¿e jutro.- No dobrze.A czy mo¿e jej pani przynajmniej powtórzyæ jedno s³owo: jedenaœcie.- Jedenaœcie?- To taki ma³y ¿art, umówiliœmy siê tak kiedyœ, tylko tyle.- Dobrze.Powiem jej "jedenaœcie", cokolwiek to znaczy.Henry wróci³ z kanapkamidok³adnie w chwili, gdy Gil odk³ada³ s³uchawkê.- I jak, uda³o siê? Co z ni¹?- W porz¹dku.Musi odpoczywaæ, ale bêdzie w stanic przy³¹czyæ siê do nas tejnocy.- Wspaniale.- Henry wepchn¹³ kanapkê do ust i przesun¹³ talerz ku Gilowi.-Obs³u¿ siê - powiedzia³ z trudnoœci¹.Po dwóch kanapkach i wielkiej szklanicy mleka Henry zerkn¹³ na zegarek.- Chcê wróciæ do Instytutu Scrippsa, zanim go zanikn¹.Obawiam siê, ¿e bêdziemymusieli dzia³aæ na œlepo, jeœli nic wyniuchamy, gdzie to trzymaj¹ i jak jeststrze¿one.- Masz broñ?- Przechowujê tylko japoñski miecz, który mój brat przywióz³ z Tinianu.- Mój ojciec ma broñ.Trzyma j¹ pod lad¹ w sklepie.Python 357.Henry zastanowi³ siê nad tym, potem powoli pokrêci³ g³owa.- To ryzykowne braæ ze sob¹ broñ.Zbyt ryzykowne.- No dobrze, wiêc jak inaczej zamierzasz zabiæ to stworzenie? Odr¹baæ mu ³eb?Topór wzbudzi o wiele wiêcej podejrzeñ ni¿ rewolwer.- Mo¿e i masz racjê - zgodzi³ siê Henry.- Ale pozostaje jeszcze pytanie, jak gowyci¹gn¹æ.- Dzisiaj jest czwartek, nie? Dzisiaj mój ojciec wychodzi wczeœniej i idzie naspotkanie w klubie sportowym.Mogê wejœæ i wzi¹æ broñ, nikt tego nawet niezauwa¿y.Henry wzi¹³ kawa³ek ogórka, który spad³ z jednej kanapki i wrzuci³ go do ust.Hmm.naprawdê nie jestem do tego przekonany.- I jeszcze jedno - powiedzia³Gil.- Czemu nie wci¹gniemy w to Lloyda? Wygl¹da na silnego i bystrego.Myœlê,¿e powinniœmy go wtajemniczyæ.- A wiesz, gdzie mieszka?- Niedaleko, gdzieœ przy Lomas Santa Fe Drive.Tak zdaje siê powiedzia³.Spojrzêdo ksi¹¿ki telefonicznej.Krótko po pi¹tej wyszli z domu i pojechali do Mi-ni-Marketu w Solana Beach; Gilzostawi³ mustanga Henry'emu i poszed³ do sklepu.Henry natomiast pojecha³ naLomas Santa Fe Drive, zatrzymuj¹c siê zaraz za remiz¹ stra¿ack¹, przedschludnym, pomalowanym na bia³o domkiem z zielonym dachem i zielonymiokiennicami.Upewniwszy siê, ¿e nikt go nie widzi, wyskoczy³ z mustanga bezotwierania drzwi.Przeszed³ krótki podjazd i nacisn¹³ gong przy drzwiach.Trwa³o kilka minut, nimstanê³a w nich Murzynka w pur-purowo-bia³ej sukni.- Tak? - popatrzy³a na niego podejrzliwie.- Pani Curran? - uœmiechn¹³ siê poprawiaj¹c krawat.- Tak.A czego pan chce?- Szukam Lloyda Currana.Nazywam siê Henry Watkins.Jestem profesorem naUniwersytecie w San Diego.- A czego pan chce od Lloyda? - powtórzy³a pani Curran.- Rozmawia³em z nim wczoraj.Dyskutowaliœmy o mo¿liwoœciach edukacji, stopniachuniwersyteckich, egzaminach i innych podobnych rzeczach.Mam dla niego kilkainformacji o programie uniwersyteckim, o które prosi³.Pani Curran popatrzy³a na Henry'ego, przez d³u¿sz¹ chwilê nie mówi¹c ani s³owa.Potem, obróci³a siê i zawo³a³a w g³¹b domu:- Lloyd! Jakiœ profesor do ciebie!Lloyd pojawi³ siê w drzwiach ubrany w jaskrawoczerwon¹ koszulkê, z baseballow¹rêkawic¹ na rêku.W pierwszej chwili nie pozna³ Henry'ego, potem jednak, gdy tenuniós³ d³oñ w pozdrowieniu Wojowników Nocy, zrozumia³ nagle, ¿e w³aœnie sk³adamu domow¹ wizytê Kasyx, Stra¿nik Mocy.- Czeœæ.ChodŸ - powiedzia³.Henry s³ysza³ jednak dochodz¹ce z domu wycietelewizora i jazgot k³Ã³c¹cych siê dzieci.- Mo¿e lepiej ty wyjdŸ.Usi¹dziemy na chwilê w samochodzie i porozmawiamy.- No, dobrze - zgodzi³ siê z wahaniem Lloyd.Zeszli razem œcie¿k¹ i wsiedli do mustanga.Lloyd przesun¹³ palcami po wyciêtejz jednego kawa³ka aluminium tablicy rozdzielczej oraz specjalnej, sportowejkierownicy.- Twój?Henry pokrêci³ przecz¹co g³ow¹.- W³asnym wozem nie jeŸdzi³em ju¿ od lat.A¿ do chwili, gdy zosta³em wprowadzonymiêdzy Wojowników Nocy.no, mia³em ma³e k³opoty.Z piciem.Lloyd by³ wyraŸnie pod wra¿eniem otwartoœci Henry'ego.- Ja czasem popalamgandziê.Ale wiesz, nigdy nic mocnego.- Jako Wojownik Nocy nie potrzebujesz ju¿ niczego takiego - rzek³ Henry.- Tapotêga sama jest jak haj.A twoja zdolnoœæ to coœ zupe³nie szczególnego.- Mogê ci coœ wyznaæ?- Swobodnie.- W nocy, we œnie, ba³em siê.By³em naprawdê ciê¿ko przestraszony.- Mia³eœ do tego prawo.- No, wiem, tylko jak siê obudzi³em rano, strasznie mnie to gryz³o.Znaczy,chcia³em tam wróciæ, wróciæ tam, gdzie coœ siê dzia³o.Nie wierzy³em sam sobie,ale tak siê w³aœnie czu³em.Ba³em siê, lecz podoba³o mi siê to.Czu³em, ¿enaprawdê jestem kimœ i robiê coœ, co ma sens.Henry uœmiechn¹³ siê i skin¹³ g³ow¹.- Bo i by³eœ - powiedzia³.- A co z twoj¹ ¿on¹? - spyta³ Lloyd.- Zamierzasz ratowaæ j¹ tej nocy?- Zamierzam ruszyæ jej z pomoc¹ ju¿ teraz - odpowiedzia³ Henry.- Za parê minutGil i ja jedziemy do Instytutu Scrippsa zabiæ to stworzenie, które ostatniejnocy spotkaliœmy we œnie.Zastanawia³em siê w³aœnie, czy nie móg³byœ zabraæ siêz nami.- To znaczy: nie jako Wojownik Nocy? Tak jak stojê, jako ja? Bez zbroi, bezmoich zdolnoœci?- Tak jak stoisz - powiedzia³ Henry.- Bierzemy jedynie rewolwer i zasuwamy znim wykoñczyæ to bydlê, nic ponadto.Lloyd wyd¹³ policzki i zastuka³ nagle palcami po kolanie.- To, o czym mówisz, oznacza naruszenie prawa.- Tak - zgodzi³ siê Henry.- A z drugiej strony nie.My, to znaczy ty, ja
[ Pobierz całość w formacie PDF ]