[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Przesunął się kilka kroków.Teraz, gdy nie zasłaniał jużświatła wpadającego przez okno, widział całkiem dobrze. Wszystko pokryte było cienką warstwą kurzu i piasku.Stało tammnóstwo stołów i poustawianych w rzędy krzeseł.Ale nie to było najbardziejinteresujące.Prawie przy każdej ścianie stały wysokie szafy z półkami.Niektórepokryte były przezroczystymi taflami.Zbliżył się do nich ostrożnie, delikatnieodsunął jedną i zajrzał do środka.Na półkach zobaczył dziwaczne długieprzedmioty.Początkowo Jonnie myślał, że każdy z nich stanowi całość, ale potemodkrył, że składają się z części, które można pojedynczo wyjmować.Wziął do rękijedną z nich. Dziwna rzecz niemal rozłożyła mu się w dłoniach na części.Niezgrabnie usiłował złożyć ją z powrotem i wreszcie mu się to udało.Co zadziwaczny przedmiot! Wyglądał jak pudełko, ale pudełkiem nie był.Jego pokrywyrozsunęły się na boki, ukazując plik cienkich, nadzwyczaj cienkich płatów, naktórych znajdowały się czarne znaczki, mnóstwo małych czarnych znaczków wrównych rzędach. Położył go z powrotem i wziął drugi, mniejszy.Ten również samsię otworzył.Jonnie zobaczył rysunek.Przedstawiony na nim przedmiot miałkształt dużego czerwonego koła, znacznie większego od truskawki.Koło miałoszypułkę.Obok niego narysowano czarny szałas z poprzeczką w środku.Przewróciłcienki płat.Teraz zobaczył wizerunek pszczoły.Co prawda żadna pszczoła niebyła tak wielka, ale to z całą pewnością pszczoła.Wyglądała tak prawdziwie, żemusiał jej dotknąć palcem, aby przekonać się, że to tylko złudzenie.A oboknarysowana była czarna laska z dwoma brzuchami.Przewrócił jeszcze jeden płat.Zobaczył wizerunek kota - dziwnie małego kota, ale zdecydowanie to on.A obokniego znajdował się czarny przedmiot zakrzywiony jak sierp księżyca w nowiu.Trochę dalej był wizerunek lisa, a obok niego czarny maszt z zawieszonymi na nimdwiema rozwiniętymi flagami. Wstrząsnął nim nagły dreszcz.Wstrzymał oddech, wziął do rękiznowu poprzednio oglądany przedmiot i otworzył go.Wśród mnóstwa czarnych znakówbył tam znak i pszczoły, i lisa, i kota.Tak - i maszt z dwiema flagami.Trzymałw dłoniach obydwa pudełka, czując, jak kręci mu się w głowie. Był tu jakiś sens.Lisy? Pszczoły? Koty? Szałasy, wybrzuszenia,sierpy księżyca w nowiu? To musiało mieć jakiś sens.Ale o co tu chodziło? Ozwierzęta? O pogodę? Pomyślał, że później znajdzie czas na układanie sobie w głowietego wszystkiego.Wsadził oba pudełka do przepełnionej już torby u pasa.Wszystko, co dotyczyło pogody i zwierząt, było cenne.Pudełka, w których zawartybył sens! Zasunął z powrotem taflę ochraniającą dziwne pudełka, przelazłprzez okno na zewnątrz, umocował metalową pokrywę, jak mógł najlepiej, zagwizdałna Wiatrołoma i zeskoczył z okna na grzbiet konia.Rozejrzał się dookoła.Ktomógł przypuszczać, że tak bezcenne rzeczy znajdują się w Wielkim Mieście? Czułsię bogaty i rozpierała go duma.Nie było żadnego powodu, by jego współplemieńcynadal pozostawali stłoczeni w górach.Tu znajdują schronienie, i to nawet wnadmiarze.Drewno opałowe można zdobyć bez trudu.A poza tym, od kiedy zjechał zgór, fizycznie czuł się wprost znakomicie.O wiele lepiej niż kiedykolwiek wżyciu.A przecież podróżował zaledwie kilka dni. Wziął w rękę linkę jucznego konia i żwawo pokłusował szerokimtraktem w kierunku wschodniej części Wielkiego Miasta.Zajęty oglądaniemwszystkiego po drodze, jednocześnie umysł miał pochłonięty planamizorganizowania przeprowadzki ludzi z gór do tego miejsca.Zastanawiał się, comógłby stąd wziąć, by ich przekonać, co ma powiedzieć Stafforowi, jak moglibyprzetransportować dobytek? Może zbudować wóz? Może jakieś wozy znajdowały sięwłaśnie tu, w Wielkim Mieście.Mógłby wtedy przygnać tu konie.Te nierównepagórki przysypane czerwonym pyłem, które od czasu do czasu widział po obustronach szerokiego traktu, mogły być resztkami wozów.Trudno było jednakwyobrazić sobie, jakie mogły mieć kiedyś kształty.Nie, to chyba nie były wozy,chociaż - może? zaczął się bardziej dokładnie przypatrywać tym pagórkom. I wtedy zobaczył owada.12 Było już całkiem jasno, a owad siedział sobie jakby nigdy nic.Wstrętny.Z całą pewnością musiał to być owad, tak wyglądały tylko karaluchy.Albo chrząszcze.Nie, karaluchy.Ale przecież nie ma karaluchów, które miałybytrzydzieści stóp długości, dziesięć stóp wysokości i może ze dwanaścieszerokości! Okropny brązowy kolor.I zupełnie gładki. Jonnie zatrzymał się, a juczny koń dołączył do Wiatrołoma.Obrzydliwy stwór siedział sobie zwyczajnie na środku szerokiego traktu.Wydawałosię, że z przodu ma dwoje szczelinowych oczu.Jonnie nigdy nie widział czegośtakiego ani w górach, ani na równinie.To coś błyszczało jak metal i pokrywałaje cienka warstwa kurzu.Jonnie czuł, że to coś żyje.Tak, to musiało być żywe.To nie mógł być metal, ile żywy stwór.Po chwili chłopak zrozumiał, cospowodowało, że miał takie odczucia.Stwór lekko się kołysał, coś migotało wjego szczelinowych oczach. Nie wykonując żadnych gwałtownych ruchów, Jonnie zawróciłWiatrołoma i ciągnąc za sobą jucznego konia, zaczął powoli oddalać się wkierunku, z którego przyjechał.Zauważył już, że większość traktów łączyła sięze sobą, dzięki czemu można było objechać całą grupę budynków i wrócić w to samomiejsce.Niedaleko stąd zaczynała się otwarta przestrzeń.Pojedzie więc bocznymtraktem, potem skręci i wydostanie się na równinę.Miał nadzieję, że uda mu sięzdystansować owada, gdyby ten zaczął się Nagle usłyszał rozdzierający huk! Przerażony, obejrzał sięstwór podniósł się na wysokość trzech stóp nad ziemię.Wylatywały spod niegotumany kurzu.Cal po calu zaczął posuwać się naprzód.A więc naprawdę był żywy! Wiatrołom pogalopował wzdłuż ulicy.Minęli jedną przecznicę,drugą.Stwór zostawał z tyłu.Znajdował się teraz o dwa skrzyżowania za nimi.Jonnie skierował Wiatrołoma w boczny trakt.Juczny koń cały czas trzymał sięblisko nich.Dojechali do następnego rogu i znów skręcili w bok.W głębi traktuprzed nimi znajdowały się dwa wysokie budynki.Jeśli utrzymają ten kierunek,powinni zaraz dotrzeć do otwartej przestrzeni.Musi się udać. I wtedy nagle pojawiła się przed nimi ściana płomieni.Stojącyz prawej strony budynek rozpadał się w kłębach ognia i dymu.Jego górnekondygnacje wolno osuwały się w dół, blokując drogę. Przysypany pyłem Jonnie zastygł w bezruchu.Słyszał huczeniestwora gdzieś niedaleko.Nadsłuchiwał, wstrzymując oddech, źródło hałasuzmieniało swoje położenie - przesuwało się w prawo, a później najwyraźniejzaczęło się przybliżać równoległym traktem.Stwór zdołał w jakiś sposóbzablokować ulicę przed nim, a teraz zachodził go od tyłu.Jonnie znalazł się wpułapce
[ Pobierz całość w formacie PDF ]