[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Uwierz mi, jest minaprawdę przykro.Ale biznes to biznes. Blaine stał nieruchomo.Lufa nadal była skierowana w jegopierś. - Ale dlaczego ty? - udało mu się wykrztusić. - A dlaczego miałby kto inny? Czy nie jestem najlepszymmyśliwym na tej półkuli? Rex zatrudnił wszystkich, którzy przebywają na tereniemiasta.Tym razem jednak polowanie odbywa się za pomocą blasterów.Przykro mi. - Przecież ja też jestem myśliwym - powiedział Blaine. - Nie jesteś pierwszy, którego to spotyka.Koniec gry,przyjacielu.Nie załamuj się.Nie będzie bardzo bolało. - Nie chcę umierać! - żachnął się Blaine. - Dlaczego? Masz przecież swoje ubezpieczenie. - Nabrali mnie.Chcę żyć! Sammy, nie rób mi tego! Sammy spoważniał.Ujął ostrożnie broń, opuścił powoli lufę. - Zdaje się, że zaczynam mieć zbyt miękkie serce jak na takązabawę.Dobrze, Tom.Zwiewaj.Każda zwierzyna powinna mieć jakieś fory.Takbędzie bardziej po sportowemu.Nie spodziewaj się jednak za dużo. - Dzięki, Sammy.- Blaine pobiegł naprzód. - Tom, jeśli chcesz rzeczywiście żyć, to pilnuj się.Zapewniamciebie, więcej teraz na ulicach myśliwych niż normalnych ludzi.I wystrzegaj sięśrodków transportu. - Dzięki! - zawołał Blaine i zaczął zbiegać po schodach. Znalazł się na ulicy, ale nie wiedział, gdzie się udać.Jednaknie było czasu do stracenia.Zbliżał się mrok, ciemność mogła mu pomóc.Instynktownie wybrał kierunek prowadzący w stronę slumsów.26 Mijał bary i tanie hotele, stare domy i chylące się ku upadkowikluby.Starał się stworzyć sobie jakiś plan. Jones ostrzegł go przed środkami transportu.Jak więc ma sobieporadzić, zupełnie bezbronny.Żeby miał pistolet, od razu byłoby inaczej.Inaczej.tak.Hull powiedział, że zwierzyna, która zabija myśliwego, jestwinna morderstwa.Policja aresztuje go zanim się obejrzy.Nie będzie to miłe,ale uniknąłby w ten sposób bezpośredniego zagrożenia. Natknął się na sklep z bronią. - Chcę kupić strzelbę. - Jaką? - Macie blastery? Mężczyzna potwierdził i poszedł na zaplecze.Przyniósłpołyskujący karabin ręczny. - Jest to ekstra model.Używają go w polowaniach na Wenus.Bijena odległość 500 jardów.Z boku znajduje się wskaźnik.Może go pan nastawić nadalszy lub krótszy dystans. - Podoba mi się - powiedział Blaine, wyciągając plik banknotów. - Czy mogę zobaczyć pańskie zezwolenie? Blaine wyjął koncesję myśliwską.Sprzedawca z denerwującąpowolnością wypisał kwit. - Zapakować? - Nie trzeba. - Siedemdziesiąt pięć dolarów. Gdy Blaine podawał pieniądze, sprzedawca czytał jakąś listę,wiszącą za jego plecami. - Proszę zaczekać! - powiedział nagle. - Co? - Nie mogę panu sprzedać tej broni. - Dlaczego? - zdziwił się Blaine.- Widział pan przecież mojąkoncesję. - Ale nie uprzedził mnie pan, że jest zarejestrowany jakozwierzyna.Wie pan przecież, że zwierzyna nie może mieć broni.Pańskie nazwiskoznalazło się tu jakieś pół godziny temu.Nigdzie w Nowym Jorku nie kupi panbroni. Blaine sięgnął po broń, ale sprzedawca był szybszy.Wymierzył wniego. - Powinienem im zaoszczędzić kłopotu - powiedział.- Masz panswoją cholerną wieczność.Jeszcze panu za mało? Blaine stał bez ruchu.Mężczyzna opuścił lufę. - Ale to nie mój problem.Myśliwi wkrótce pana dopadną. Sięgnął pod ladę i nacisnął guzik.Blaine odwrócił się iwybiegł ze sklepu.Zapadła ciemność, ale niestety, już za chwilę wszyscy będąwiedzieli, gdzie się znajduje. Miał wrażenie, że ktoś wykrzyknął jego nazwisko.Nie odwracającsię, poszedł przed siebie.Nie mógł w taki idiotyczny sposób umrzeć! To nie byłouczciwe! Zauważył, że idzie za nim człowiek.Poznał go.Theseus.Niósłodbezpieczoną broń, czekając na odpowiedni moment, aby strzelić. Blaine przyspieszył, wmieszał się w tłum i skręcił w bocznąulicę.Przebiegł ją, potem nagle stanął. Daleko od niego stał mężczyzna, oświetlony z tyłu przezświatło.Składał się do strzału. Blaine zawahał się, spojrzał ponownie na Theseusa. Mały myśliwy strzelił, promień rozerwał rękaw Blaine'a.Tenpobiegł ku otwartym drzwiom, które nagle zatrzasnęły się mu przed nosem.Następny promień osmalił jego płaszcz. Z niesamowitą ostrością uprzytomnił sobie swoją sytuację.Theseus depcze mu po piętach, drugi myśliwy zamyka drogę ucieczki.Pobiegł kudalej znajdującemu się przeciwnikowi. - Theseus, zejdź z linii promienia.Mam go! - krzyknął drugimyśliwy. - Jest twój, Hendrick! - Theseus przywarł do ściany. Strzelec wycelował.Blaine upadł na bruk, promień ominął go.Toczył się po ulicy, uciekając przed śmiercią.Nagle dostrzegł kratę od metra.Gdy upadał, wydawało mu się, że promień Mastera naruszył metal kraty.Ślepytraf! Ale jeszcze nie mógł się cieszyć.Musiał poderwać się na nogi i nie tracącprzytomności, nie tylko dostać się do środka, lecz i odpełznąć dalej.W innymwypadku wystawi się na pewną śmierć. W połowie drogi usiłował zrobić unik.Za późno.Upadł ciężko,uderzył głową w słup.Wysiłkiem woli zebrał jednak wszystkie siły i podniósł sięna nogi. Musiał odejść jak najdalej od wejścia.Na tyle daleko, żeby niemogli go dostrzec. Nie stać go już było nawet na zrobienie jednego kroku.Nogiugięły się pod nim.Upadł na twarz, przekręcił się, jego oczy spojrzały na otwórznajdujący się ponad nim. Zemdlał.następny
[ Pobierz całość w formacie PDF ]