[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Tak się w kuchni zaczytałam.Nowa powieść Turgieniewa! Podoba się państwu Turgieniew? Nagle ogarnęło mnie dziwne uczucie - czy otaczają nas prawdziwi ludzie? Może to tylko organiaki, szczęśliwe roboty? - Na co mamy apetyt? - zapytała damulka. - A co jest? - zapytała Irka. - Wszystko zależy od tego, czy mocno się śpieszycie czy umiarkowanie.Jeśli mocno to proponuję kanapki z serem, kawę z mlekiem i herbatniki. Sienieczka głośno przełknął ślinę. - Ale my się nie śpieszymy za bardzo - znalazła się Irka. - No to - jajecznica z trzech jaj na wędzonce dla każdego.Używacie państwo wędzonki? Jest nieco tłustawa dzisiaj. - Niech będzie! - zadysponowała Irka. - Już za chwilkę, cieszę się, że mogę być pomocna. Damulka pobiegła na zaplecze podśpiewując w biegu.Czarny kominiarz wstał od stołu, położył na nim banknot i wyszedł nie żegnając się. - Chcę mieszkać w tym mieście - oświadczył Sienieczka. - Pewnie śnię - powiedziała Irka.- Trzy jajka na głowę.Chyba przez całe swoje życie nie zjadłam trzech jaj. - Ja też! Ja też! - roześmiał się Sienieczka. - Jestem tylko ciekaw czy wystarczy nam pieniędzy? - uświadomiłem sobie.- Bo inaczej możemy zawalić całą operację. - Pewnie wystarczy - powiedziała Irka. - Jeszcze chwila! - zawołała, wysuwając głowę zza zasłonki, właścicielka baru, - Jeśli państwo chcecie proszę usiąść na ulicy, przyniosę tam państwu zamówienie, - Właśnie, tam jest lepiej - powiedział Sienieczka i wyszedł pierwszy. Usiedliśmy przy stoliku.Z zadowoleniem przyjrzałem się swoim współtowarzyszom.Zadziwiające - jak szybko ludzie przyzwyczajają się do sprzyjających warunków.Siedzieliśmy, niczym szczęśliwa rodzina z jakiejś przeczytanej przeze mnie książki.Świeciło przyjemne słońce, ulica, wybrukowana równymi, starannie dobranymi kostkami, były czysta, jak podłoga w mieszkaniu.Nie daremnie każdy, kto słyszał o Szczęśliwym mieście, marzy by zamieszkać w nim. Po ulicy szli ludzie, niektórzy witali się z nami.Wyglądali staromodnie i byli podobni do aktorów ze starej sztuki. - Ciekawe - powiedział Sienieczka.- Jak żyli ludzie przed sponsorami? - Różnie - wymijająco powiedziała Irka. Zrozumiałem, że ona też nie bardzo wie, jak to było. Gospodyni baru zbliżyła się do nas z tacą. Postawiła na środku naszego stołu dużą patelnię z jajecznicą, po czym rozstawiła talerze i rozłożyła noże i widelce.Zabierała się już do odejścia, ale nagle zauważyła jak Sienieczka usiłuje widelcem zahaczyć kawałek jajecznicy. Błyskawicznie sympatyczna kobieta spurpurowiała i syknęła: - Zwariowaliście! Nie ruszać! Nie wolno! Zdziwiony Sienieczka schował ręce pod stół, sądząc, że kobietę zdenerwowały jego błony.Ale przyczyna jej zdenerwowania kryła się gdzie indziej. Kobieta plasnęła pulchnymi rękami: - Czy wy jesteście pierwszy raz w barze? - Czym zdenerwował panią chłopiec? - zapytałem. - No bo gdzie dźga widelcem, co? Kopię chce zmarnować? Gdzie ja zdobędę nową, pytam się was? A bez kopii zamkną mi zakład. - No to co mamy jeść? - zapytała Irka. - Zaraz przyniosę chleb - odpowiedziała pulchna kobieta.- A jak kto jest głodny, to mogę dać herbaty, z owsianką.Ode mnie nikt głodny nie wychodzi, nie to co z "Savoya".Tam mają tylko kopie, wyobrażacie sobie? Wyciągnąłem rękę i dotknąłem jajecznicę.Była zimna i śliska.Wykonano ją z plastyku. - Ale po co nas pani oszukuje? - zdziwiłem się.- Przecież pieniądze za jajecznicę pani weźmie? - Jasne, a co mam brać - za prosiaka? Nie podawałam prosiaka! - Kogo pani oszukuje? - Nikogo nie oszukuję! - rozgniewała się pulchna kobieta.- Wykonuję zarządzenie Rady Żywienia Społecznego Arkadii, które mówi: "W przypadku braku artykułu spożywczego lub towaru nakazuje się zastąpienie go odpowiednią atrapą o zewnętrznym podobieństwie". - Ale po co? - Po to, że mogą stamtąd zobaczyć! - Gospodyni ściszyła głos i ruchem głowy wskazała wieżę. - Jasne - powiedziała Irka, która kojarzy szybciej niż ja.- Proszę przynieść herbatę i owsiankę.Nie ruszymy tej pani jajecznicy.A dużo rzeczy brakuje? - Ach, szkoda gadać! Niczego nie dostarczają! Gospodyni ukłoniła się i z widoczną ulgą odeszła od naszego stolika.Przyniosła nam po chwili lepką owsiankę i ciepłą wodę - herbatę, po czym stanęła pod ścianą i nie odrywając od nas wzroku przyglądała się.Napotkawszy moje pytające spojrzenie oznajmiła: - Muszę patrzeć.W ubiegłym tygodniu ukradli talerze.A co się tyczy filiżanek to po prostu katastrofa.Nie, nie oskarżam nikogo, ale tak brakuje filiżanek, że ludzie posuwają się do przestępstw.Prawda? - My jesteśmy przyjezdni - mruknąłem ponuro.Owsianka była niedosolona, niesmaczna, jakby przygotowana z opiłek. - Znamy takich przyjezdnych - odpowiedziała gospodyni. Skasowała od nas za niesmaczne śniadanie po sześć rubli - prawie wszystkie pieniądze, jakie dał nam woźnica. - W końcu - powiedziała Irka - to jest nawet śmieszne.Czy rzeczywiście uwierzyłeś w to, że w naszym kraju może istnieć szczęśliwe miasto? Nie odpowiedziałem. - To dlaczego obiecała jajka? - zapytał Sienieczka. - Dlatego, że ona bawi się w bar - opowiedziała mu Irka. Pomyślałem, że ma rację.Przecież jesteśmy w mieście wymyślonym ii zrealizowanym przez sponsorów, a co sponsorów obchodzi, czy naprawdę szczęśliwi są mieszkańcy tego miasta. "Delikatesy ŤObfitośćť" głosiła wywieszka nad parterem innego domu. Wchodzili tam ludzi z pustymi torbami a wychodzili z pełnymi.Nawet torby były ładne i miały wymalowane na ściankach najprzeróżniejsze artykuły spożywcze. Przednia ścianka sklepu była przeszklona, a wewnątrz sklep był dobrze oświetlony, przypominał więc akwarium, w którym pływały rybki. Staliśmy na zewnątrz, nie wchodząc do sklepu, i przyglądaliśmy się, jak ludzie wchodzą do delikatesów, podchodzą do gablot, przyglądają się leżącym tam towarom. Nabrałem ochoty by obejrzeć sklep od wewnątrz, zaproponowałem więc reszcie, żeby poszli ze mną. Niewielka kolejka składająca się z porządnie ubranych mieszkańców Szczęśliwego Miasta stała obok gabloty, w której leżały kiełbasy różnej grubości, długości i koloru.Ekspedientka w białym fartuszku i białym koronkowym czepeczku uśmiechając się sympatycznie ważyła wędliny. - Co to jest? - zapytał Sienieczka, który nigdy w życiu nie widział kiełbasy. Ja byłem, w końcu, od niego starszy i raz kiedyś w szkole gladiatorów poczęstowano mnie kiełbasą. - Zaraz ci kupię - powiedziałem.- To jest kiełbasa. Przede mną stał mężczyzna w średnim wieku w długim zielonym płaszczu i miękkim kapeluszu na głowie
[ Pobierz całość w formacie PDF ]