[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Podejmiemy decyzjê i wkrótce siê z wami skontaktujemy.Jedn¹ rzecz mogê obiecaæ: ¿e zrobimy wszystko, co w naszej mocy, aby wam pomóc.- To w³aœnie chcia³am us³yszeæ - powiedzia³a radoœnie - i dziêkujê.Gedemondianin sta³ przez chwilê, milcz¹c i przygl¹daj¹c siê jej z zafrasowan¹ min¹ i lekko przekrzywion¹ g³ow¹.- Masz k³opoty.Cierpisz - powiedzia³ zmartwiony.- Nie.Czujê siê œwietnie - potrz¹snê³a g³ow¹.- Niepokoi mnie przysz³oœæ, owszem, ale to wszystko.- On ciê kocha, wiesz o tym.- Gedemondianin wskaza³ na wci¹¿ œpi¹cego Asama.- Domyœlam siê - westchnê³a.- A jednak odtr¹ci³aœ go.Dlaczego?By³a speszona.Nie podoba³a jej siê nag³a zmiana tematu i przejœcie do spraw bardziej osobistych.To nie powinno go interesowaæ.- On ciê tak samo poci¹ga - stwierdzi³ Gedemondianin stanowczo.- Wyczuwam to.- To.to jest zbyt skomplikowane, ¿eby siê teraz tym zajmowaæ - odpar³a, staraj¹c siê zmieniæ temat.- Mylisz siê.Myœlisz o nim jak o obcej istocie, ale przecie¿ on nie jest obcy.On jest taki sam jak ty.- Jest Dillianinem - zauwa¿y³a coraz bardziej zirytowana.- Ty te¿ jesteœ Dilliank¹ - odpowiedzia³.- Niezale¿nie od tego, kim by³aœ wczeœniej, teraz jesteœ Dilliank¹.Je¿eli umrzesz na tej planecie, umrzesz jako Dillianka.Je¿eli bêdziesz ¿yæ, bêdziesz Dilliank¹.Tego nie mo¿esz zmieniæ.Nawet gdybyœ podda³a siê odtworzeniu w Studni Dusz, zostaniesz odtworzona tak¹, jak¹ jesteœ teraz.Jesteœ Dilliank¹ teraz i na zawsze.Wyci¹gn¹³ rêce, uj¹³ jej g³owê w poduszeczki d³oni i trzyma³ delikatnie przez moment.- Tak - powiedzia³.- Niepokój.Brak poczucia bezpieczeñstwa.Tu te¿ siê mylisz.Je¿eli mia³abyœ umrzeæ jutro, pamiêtaj, ¿e jest jeszcze dziœ.Je¿eli któreœ z was umrze, nie przekreœli to czasu, jaki spêdzicie razem.Wci¹¿ bolejesz nad œmierci¹ mê¿a, która nast¹pi³a tysi¹c lat temu.Dlaczego?Czu³a siê zniewolona.Musia³a patrzeæ mu w oczy.Musia³a odpowiedzieæ.- Bardzo go kocha³am.- Czy kocha³aœ go dlatego, ¿e umar³?- Oczywiœcie, ¿e nie!Chcia³a, ¿eby ju¿ przesta³.- Widzisz! Bola³aœ nad jego œmierci¹, bo wiedliœcie razem dobre ¿ycie.To tylko ¿ycie ma znaczenie, a nie œmieræ, moje szalone dziecko.Pozwól, pomogê ci, na ile potrafiê.Umys³ jej nagle siê zaciemni³.Poczu³a coœ, jak¹œ energiê, coœ obcego, a jednak ciep³ego, dobrego, nie gro¿¹cego niczym.Nie by³a to hipnoza czy zaw³adniêcie jej umys³em, ale coœ wzmacniaj¹cego znaczenie s³Ã³w wypowiedzianych przez Gedemondianina.Potê¿na, bia³a istota podesz³a do œciany w pobli¿u Bramy i star³a z niej warstwê kurzu.By³o go tyle, ¿e ca³a jego rêka sta³a siê szara.Ku zaskoczeniu Mavry spod kurzu wy³oni³a siê g³adka jak szk³o, chocia¿ naturalna powierzchnia.- Obsydian.Wyg³adzony i wypolerowany w pocz¹tkach istnienia naszego szeœciok¹ta.Spójrz i powiedz mi, co widzisz.Ciekawa i lekko rozbawiona tym, zdawaæ by siê mog³o, tanim zabiegiem psychoterapeutycznym, podesz³a do œciany i spojrza³a.Zobaczy³a swoje idealne odbicie w lustrzanej powierzchni.- Os³abiam dzia³anie niektórych powi¹zañ neuronowych w twoim mózgu.Nie ograniczy to mo¿liwoœci myœlenia lub zdolnoœci oceny.Raczej wyt³umi dzia³ania obcych czynników, które nadaj¹ zbyt ostre barwy myœlom.To proste, ale przydatne.W¹tpiê, czy dalibyœmy tu sobie radê, nie posiadaj¹c tej umiejêtnoœci.Mo¿emy ciê ³atwo tego nauczyæ.Polega to po prostu na œwiadomej kontroli funkcji umys³u.Umys³ wykona³by te funkcje i tak, ale w wielu przypadkach mniej skutecznie.Zniknê³y senne koszmary i potwory z zakamarków myœli, pojawi³o siê bez specjalnej przyczyny uczucie niezwyk³ej wolnoœci.Wydawa³o siê dziwne, ¿e przyt³umienie dzia³ania czegoœ w umyœle powodowa³o, i¿ umys³ ten stawa³ siê bardziej rzeœki i jakby czystszy.Ponownie spojrza³a na swoje odbicie i pomyœla³a prawie z ciekawoœci¹: to ja.Twarz, piersi, d³ugie, p³ynnie opadaj¹ce blond w³osy i pokryte z³ocist¹ sierœci¹ koñskie cia³o, które zdawa³o siê mieæ idealne proporcje i wspaniale pasowa³o do reszty, by³o czêœci¹ ca³oœci.Dawniej zawsze myœla³a o centaurach z Rhone czy Dillianach jako o ludziach, z koñsk¹ czêœci¹ do³¹czon¹ z ty³u.Teraz stwierdzi³a, ¿e to wcale nie by³a prawda.By³a odrêbn¹, logicznie ukszta³towan¹ istot¹, obdarzon¹ cia³em pod wieloma wzglêdami przewy¿szaj¹cym to, w którym siê urodzi³a.Zda³a sobie sprawê, ¿e Gedemondianin mia³ racjê.Ta osoba, któr¹ pamiêta³a, nie by³a w³aœciwie ni¹.Ju¿ nie by³a, a w zasadzie nigdy ni¹ nie by³a.Kszta³t i forma tak starannie ukszta³towane, tak dawno temu, nie by³y wcale bardziej autentyczne ni¿ jej obecna postaæ.A có¿ ów kszta³t w³aœciwie oznacza³? Tylko coœ, co u³atwia³o lub utrudnia³o ¿ycie zale¿nie od punktu widzenia.Wewn¹trz jednak, czyli tam, gdzie to siê najbardziej liczy³o, w tych oczach, którymi wyra¿a³a najgorêtsze uczucia, by³a najistotniejsza prawda.Uœwiadomi³a sobie, wpatruj¹c siê w zwinny kszta³t odbity w g³adkim obsydianie, ¿e przez ca³e ¿ycie albo ¿y³a przysz³oœci¹, albo ¿a³owa³a przesz³oœci.Siedem lat, siedem krótkich lat tak dawno temu by³o jedynym lœni¹cym klejnotem
[ Pobierz całość w formacie PDF ]