[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Rzucił jeszczeostatnie rozczulone spojrzenie na szkielety i ruszyliśmy, trzymając siępod ręce i utykając, w długą drogę, która dzieliła nas jeszcze od obozu.Mała wybiegła nam na spotkanie, za nią Bebe i okrągła sylwetkaTatave.Niepokoili się naszą długą nieobecnością - nie było nas już oddwóch dni - a teraz jeszcze przerazili się widząc, że idę podtrzymywanyprzez Paula i Montaignes'a.Mała pomyślała zapewne, że jestemranny i, jak się wydaje, ulżyło jej, kiedy zobaczyła, że chodziło jedynieo chique, które nadal pastwiły się nade mną.Zaraz też pobiegła grzaćwodę, by zrobić mi kąpiel nóg.Błogosławieństwem była chwila, kiedy zanurzyłem swoje giczoływ misce gorącej i pachnącej wody, którą przygotowała dla mnie podmoskitierą.Montaignes doradził mi, bym tak siedział, aż wodawystygnie, po czym z poważną miną obejrzał moją stopę.Obmacywałkciukiem moje rany, oglądał je szczegółowo znad okularów, robiącprzy tym precyzyjne, profesjonalne ruchy i wydając ciche, pełnedezaprobaty cmoknięcia.Westchnął, poprawił na nosie okulary iposłał mi lekarski uśmiech, żeby mnie uspokoić.- Dam ci antybiotykową zasypkę.Zresztą, niczego innego niemam.A nawet tego nie mam wiele.- Dobra, zasyp mi.- Tylko że.Słuchaj, Elias.Nie krzycz, posłuchaj.W twoim stanie,jeśli nadal będziesz chodził, czeka cię ogólna infekcja.Posłuchaj mnie.Chcę tylko, żeby to do ciebie dotarło: jeżeli teraz ci się nie zabliźnią,czeka cię zakażenie krwi.Zrozum mnie dobrze: to musi nastąpić.Popatrzyłem na niego, przyjrzałem się swojej stopie w miednicy.Znów spojrzałem na Montaignes'a, z jego poważną miną za okularami,i wybełkotałem:- Chyba nie mówisz poważnie, Montaignes?- Bardzo poważnie, stary.- Więc co mam zrobić, doktorze?- Trzy do czterech dni bez ruchu, drogi pacjencie.Nic ci niepomoże.Kategoryczny zakaz polowań.***O! Kurwa! Miałem wszystkiego dość.Już od dziesięiu dni upierdolonytaplałem się w błocie, w wodzie, w piekle tej zasranej dżungli;latałem za tym słoniem jak dziki, w każdy kolejny boży dzień;przykładałem się do tego, jak potrafiłem, i wiadomo było, że w końcugo dorwiemy.M'Bumba męczył się.Wkrótce zacznie popełniać błędy, a wtedy godorwiemy.Była to kwestia dni.Odwaliłem całą brudną robotę w tymcholernym polowaniu, a teraz miało mnie ominąć najlepsze.Toświństwo.Diagnoza doktora Montaignes'a była dla mnie jak walnięcie połbie.Bardziej przygnębiony niż dziecko pozbawione deseru, zamknąłemsię w sobie i przez dłuższy czas pogrążyłem się w milczeniu.Zapadał wieczór, a ja nie ruszyłem się z miejsca.Paulo i Montaigneswesoło rozmawiali z Małymi Ludzikami.Stary, wymyty, ogolony,przebrany, z mokrymi jeszcze włosami, częstował anyzówką i perorował,lekko już podchmielony.- No, wielkoludzie, takie rzeczy tylko Paulo potrafi znajdywać.Jamam nie tylko szczęście, ja mam nosa.Tropiciele szczebiotali wesoło i wyglądało na to, że anyzówka imsmakuje.Mała i Tatave energicznie krzątali się w kuchni.Kiedy Maładowiedziała się o naszym znalezisku, klasnęła w dłonie i rzuciła się, byprzygotowywać ucztę, przewidując oblewanie.Wszyscy szykowali sięna wesołą zabawę.Za nami, nad sawanną, słońce zafundowało sobie jaskrawo czerwonyzachód, tworząc całą paletę ognistych kolorów, które pochłonęłymoją uwagę.Przytłaczał mnie potężny blues, zapewne spotęgowanyzmęczeniem.Nie zabiję M'Bumby, powtarzałem sobie.Byłem tego pewien.Podczas mojej nieobecności Paulo odnajdzie go i nie da mu żadnychszans.Wpakuje mu między oczy tę kulę, którą on także tak bardzopragnie wystrzelić.A przez ten czas ja będę tu siedział ze stopąw miednicy, gapiąc się na zachód słońca.Te idiotyczne mięsożernelarwy, to był znak.Los odsuwał mnie od dalszej rozgrywki.Już byłemwyrzucony z gry.Ostateczna faza polowania miała się odbyć beze mnie.Wszystko we mnie aż wywracało się w obliczu takiej niesprawiedliwości.Moje popadniecie w niełaskę pozwalało mi zdać sobie sprawę,Jak dalece z upływem czasu M'Bumba stał się dla mnie ważny.Byłempełen entuzjazmu dla tego polowania, które rozpoczęło się jak przyjemnyweekend, a przerodziło się w pasjonującą i irytującą zabawęw chowanego.Byłem teraz przekonany, że M'Bumba miał sens.Stary,okaleczony słoń miał stać się ukoronowaniem naszego życia myśliwych,a w każdym razie jego epizodu, który rozpoczął się rokwcześniej.Po to został nam zesłany.Nadchodzące dni miały być najważniejsze i przynieść największeemocje.Ja zawiodłem w kluczowym momencie.Zdawałem sobiez tego wszystkiego sprawę i wielkość stawki sprawiała, że jeszczeboleśniej odczuwałem przymusową rezygnację.Przeklinałem los,Afrykę i tę bandę rozpasanych egoistów, którzy, podczas gdy jawalczyłem z rozpaczą, myśleli tylko o tym jak pić, obżerać sięi przechwalać.***Monumentalna góra białego, smakowitego ryżu, przedzielona w połowiezagłębieniem, w którym dymił sos z mięsem i owocami, trzyrzeczne ryby, tłuste i długie, pieczone w całości, z rozciętymi brzuchamipokrytymi małymi, kwaśnymi ziarenkami, które Mała znajdowaław lesie, liczne leśne indyki obsypane tajemniczymi ziołami i naturalniemorze Chateau-Monbrisac 1976; potrzeba było całej tej kolacji, śmiechówmoich towarzyszy i kilku szklanek wina, bym zdołał otrząsnąćsię nieco ze smutku.Tatave, przyklejony do brzegu stołu, nad którym błyszczały jegowielkie okrągłe oczy, opychał się bez opamiętania wszystkim, copojawiło się w zasięgu jego rąk.Paulo dużo pił, jeszcze więcej krzyczałi opowiadał nie kończące się kawały, których zakończenia pod wpływemwina nie pamiętał.Montaignes śmiał się mimo wszystko.Jemuteż było wesoło i zaśmiewał się z byle czego.Małe Ludziki dostały swoją część uczty i pożarły ją siedząc w kuckina ziemi, naprzeciwko siebie.Po posiłku ojciec wyciągnął długądrewnianą rurkę i wielkie zawiniątko trawki.W jeden z otworówwciskał jej imponujące ilości
[ Pobierz całość w formacie PDF ]