[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Nagledobieg³o do nas niewyraŸne mamrotanie.Zarzuciliœmy aparaty foto-graficzne na ramiê i poszliœmy w tamtym kierunku.Wdrapaliœmy siê najakiœ pagórek i przedarliœmy przez gêste zaroœla.Po chwili stanêliœmy napolanie, gdzie ujrzeliœmy dziewiêcioro Indian-czterech mê¿czyzn, trzykc,biety i dwóch ch³opców - by³a to najwyraŸniej rodzina.Ustawieniw pó³kole trwali w skupieniu przed kamienn¹ twarz¹, wystaj¹c¹ na kilkametrów z ziemi.Pali³y siê na niej œwiece - jak na o³tarzu w koœciele- z czo³a wspania³ej rzeŸby wosk kapa³ na jej brwi.Grupka wiernychzebrana wokó³ swojego boga i zatopiona w medytacji wzbudza³aszacunek.Mimo ¿e poruszaliœmy siê bardzo cicho, nasze przybycieprzerwa³o modlitwê.Indianie patrzyli na nas z lêkiem, jakby przy³apanoich na czymœ zabronionym.Podeszliœmy w milezeniu staraj¹c siê sprawiæwra¿enie, ¿e chcemy z³o¿yæ ho³d ich kamiennemu bogu.Twarz, na której spoczywa³y spojrzenia Indian, patrzy³a przyjaŸniei w porównaniu z innymi rzeŸbami znajduj¹cymi siê w tych okolicachmia³a zadowolon¹ minê.Nad potê¿nym, haczykowatym nosem œmia³ysiê owalne oczy - zdawa³o siê nawet, ¿e na ustach b³¹ka siê filuternyuœmieszek.Nareszcie rozeœmiany bóg, pomyœla³em.Indianie patrzyliw milczeniu.Podnieœli amulety le¿¹ce przed rzeŸb¹ i sehowali je dobr¹zowego worka z juty.- Czy ta rzeŸba wyobra¿a boga? - spyta³em najstarszego, który bezw¹tpienia by³ g³ow¹ rodu, jako jedyny wiêc móg³ odpowiedzieæ.- Tak, serior - odpar³ prawie bezg³oœnie.- Co to za bóg?Nie zrozumia³em odpowiedzi, któr¹ by³o d³ugie imiê w indiañskimnarzeczu.Spyta³em powtórnie.Tym razem odpowiedŸ pad³a w czystejhiszpañszczyŸnie:- Bóg szczêœcia.- Czy ta rzeŸba znajduje siê tu od dawna?- Od niepamiêtnych czasów - powiedzia³ Indianin.- Ten bógpomaga³ kiedyœ naszym przodkom, dzisiaj pomaga nam.Rodzina stara³a siê dyskretnie znikn¹æ.Byæ mo¿e Indianie obawialisiê, ¿e doniosê wiejskiemu ksiêdzu o "pogañskich" obrzêdach, jakie tuodprawiaj¹.Uspokoili siê jednak, gdy us³yszeli, ¿e jestem z dalekiegokraju i jeszcze dziœ jadê dalej.Nie kryj¹c siê wyci¹gnêli wiêc znówamulety z worka, zapalili œwiece, a na jeden z kamieni nasypali trochêkadzid³a, które po zapaleniu zaczê³o wydzielaæ s³odkawy, ¿ywicznyzapach.Potem pogr¹¿yli siê w modlitwie.Wycofaliœmy siê bezg³oœnie.Nasz policjant by³ oburzony.Wychowa³ siê w Santa Lucia Cotzumal-guapa i nie wiedzia³, ¿e jego ziomkowie modl¹ siê nadal do starychbogów o szezêœcie i b³ogos³awieñstwo.Wynagrodziliœmy naszegonieœmia³ego przewodnika, który nie kry³ radoœci z nieoczekiwanegobakszyszu.PóŸnym wieczorem dotarliœmy do stolicy Gwatemali.Byliœ-tny zmêczeni bogatymi wra¿eniami minionego dnia.NokturnW hotelu "El Dorado" czeka³a na mnie karteczka z proœb¹, ¿ebymzadzwoni³ na uniwersytet do profesora Diego Moliny.Portier powie-dzia³ mi, ¿e profesor jest najwybitniejszym gwatemalskim fotografem,wyk³adaj¹cym na miejscowym uniwersytecie fotografikê.Godzinê póŸniej Molina przyjecha³ po nas do hotelu - wysoki,szczup³y mê¿czyzna ko³o trzydziestki.Z k¹cika ust zwisa³o muHav-a-Tampa, niewielkie cygaro, które - najezêœciej zgas³e - mia³zwyczaj trzymaæ w zêbach zawsze i wszêdzie.Podczas jazdy do atelieropowiedzia³ nam, ¿e spêdzi³ kiedyœ pó³tora roku w Tikal - dziêki temumóg³ uwieczniæ metropoliê Majów na fotografach wykorzystuj¹cró¿norodnoœæ œwiat³a o wszystkich porach dnia i roku.Zdjêcia, którenam pokaza³, by³y wspania³e.Molina wspó³pracuje z niemieckimczasopismem "Geo" i amerykañskim "National Geographic".Nie malepszych zdjêæ Tikal.Molina zapyta³, czy bêdzie mu wolno mi zrobiæ, jak siê wyrazi³,zdjêcie "dramatyczne".Czemu nie? Posadzi³ mnie na obrotowymkrzeœle.W twarz pada³o mi oœlepiaj¹ce œwiat³o reflektorów.Wykonuj¹cgrzecznie kolejne polecenie mistrza, przyj¹³em w³aœnie jak¹œ naderniewygodn¹ pozycjê, gdy jeden z normalnych tutaj blekautów pogr¹¿y³nas w zupe³nym mroku - œwiat³o wysiad³o w ca³ym mieœcie.W grobo-wych ciemnoœciach widzia³em tylko czerwonawy ognik cygara profeso-ra
[ Pobierz całość w formacie PDF ]