[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Powoli.Konsekwentnie.Gdy tylko postawiła nogęna ziemi, wrzosy spowijała szadź.Razem z nią szedł mróz tak wielki i takprzenikliwy, że Drielfi poczuła szron na palcach.Biała Pani wystrzelała z rąkkaskady śniegu. Podeszła do nich.Piękna w swej surowości,blada jak mleko, srebrnooka i czarnowłosa, wysoka, chłodna i wyniosła. - Nareszcie - Wrzoska uśmiechnęła się, zmęczenie znikło zjej twarzy.Usnęła.Zima uwiła jej ze śniegu i lodu legowisko i przykryłapuchową kołderką. Zima odwróciła swe zimne oczy kutrzęsącej się klaczy i milczącej Drielfi. - Fitherin.Proszę, mów życzenie - powiedziała kpiącym tonem. - Jakieżyczenie? - Nie znasz przesądu?, kto spotka Zimę pierwszy,może ją poprosić o cokolwiek chce. - Proszę, więc przenieśmnie i Aineshkel do naszej elfiej grupki i spraw, żeby Alardi i Terrfj cieszylisię ze swoich prezentów.Choć nie do końca wiem, co mam dlaTerrfja. - Dowiesz się, - Zima zaśmiała się.- zobaczysz.A twoje dwa życzenia mogę spełnić.Miło mi, że mnie prosisz akurat o to.Innichcą bogactw, władzy i wiedzy.Niektórych muszę zabić.- wymownie skierowałapalec wskazujący w dół.Zresztą zaraz wytrysnął z niego strumień lodu.BiałaPani stworzyła z sopla długi łuk.Potem zaczęła mu gdzieniegdzie robić wypustki,drobne listeczki.Lodowe drzewo rosło w oczach. - DrzewoZimy.Inqendi Ldiu.Przyjdź tu czasem.No, dalej, wskakujcie wportal. - Gdzie? - W pień drzewa.Noskacz. Drielfi dosiadła Aineshkel i wskoczyły wportal. Wylądowały w lesie.Ostrym i drapiącym.Sosnywyciągały obumarłe szponiaste pazury ku Drielfi.Drapały.Świerki kłuły drobnymiigiełkami. Aineshkel stąpała cicho, cichusieńko.Igliwiena ziemi, przemieszane z opadłymi gałęźmi i spleśniałymi grzybami tworzyłymiękką poduszkę dla kopyt.Były ostrożne. Zobaczyły dwiepary wilczych oczu.Bardzo pilnie się w nie wpatrujących.Ale wilki najwyraźniejrozumiały, że swoi jadą.Oddaliły się powoli, jakby zżalem. - Aineshkel, czy ty wiesz, dokądjedziemy? - Jak najbardziej - przedsiebie. - A no to dzięki.Coś mi się widzi, że tą nocspędzimy na łonie natury. - Nie będzie tak źle.Por.-zagłuszył ją cietrzew, który spod jej kopyt poderwał się do lotu.-.tale sązawsze dokładne.Zaraz ich odnajdziemy. Gdzieś w oddalimignął im ogień. - To tam. - Naszczęście.A powiedz mi, koniku, jak ty mnie u drzewek znalazłaś, co? Przecieżbyłyśmy tam same, w głębi lasu. - Nie było wcale taktrudno. .Havuplu, wysoka i szczupła driada,patrzyła na śmigające w tę i we w tę drzewki.Ładnie tańczyły.Można nawet rzec,że cudownie.A ta mała, korowłosa, co się wśród nich zaplątała i pląsa bezpamięci, ta co przykleił jej się niesforny lok do czoła, kimjest? - Kim jest ta dziewczyna, brązowowłosa elfka? -spytała już głośniej stojącej obok hamadriady, obmacującej swą szuplutkąwspółplemienkę. To już jest jakieś schorzenie, pomyślała,żeby się tak dziewczyny obmacywały.Jakieś odchyłypsychiczne. - To Drielfi, od elfów przyszła.Pyy jąprzyprowadziła.Po jakiś prezent. Havuplu odwróciła zobrzydzeniem głowę.Ohyda, doprawdy. - Powiedzcie mi,gdzie jej obóz, dziewczyna cosik za bardzo w tańcu się zapomniała.Coś mi sięwidzi, że się przewróci, przytomność straci.I co z niązrobimy? - Idź do Pyy, ona ją tu przyprowadziła, jakmówiłam.I nie gap się tak! - ściągnęła oczy w szparki i odepchnęła wdzięczącąsię koleżankę - Jak na zboczenice! My drzewki jesteśmy! Faceta u nas niedogodzisz.Co więc mamy robić? No co? Faceta dzewka widziałaś? A Pyy tam, przyświerku srebrnym stoi.Odejdź! Havuplu w rzeczy samejodeszła. - Pyy? - Słucham cię.-hamadriada błysnęła oczami. - Martwię się o tę, no.Drielfi.Jakoś tak dziwnie tańczy, w ekstazie.Jak upadnie, nikt jej niepozbiera, dobrze wiesz.- wpiła oczy w rozmówczynię - Więc sprowadźmy jej kogoślub przerwijmy taniec. - Taniec przerwać jej jużpróbowałyśmy.Nic z tego.Ale jak chcesz - dodała po chwili namysłu - to idź pojej konia, Aineshkel się wabi i jabłkowita jest, taka szara w kropki białe iczarne.Elfowe obozowisko jest na skraju lasu, zastrumykiem. Havuplu więc pobiegła po konia.W obozowiskuza radą Aineshkel wzięła dla Drielfi ciepłe ciuchy.Kiedy wróciła, świtało, a napolanie została już tylko Pyy, przytulająca Drielfi. - Cośsię stało? - spytała Havuplu zdyszana. - Ano nic, zmarzłaniepomiernie.A u nas w kniei ni koca ni dery ni nawet materii kawałka nieuświadczysz.Muszę więc bidulę własnym ciałem ogrzać, bo by zamarzła nakość. Havuplu inaczej pojęła nagłą czułość drzewki.Zapomniała tylko, że hamadriady mają zdolność czytania wmyślach. - A ty nie bądź za mądra, driado - warknęła Pyy -nie ma w tym żadnych podtekstów seksualnych! Czysta przyjaźń! Czy ty byś nieobjęła przyjaciółki zakrzepniętej i nieruchomej wprost z zimna? Ja i takzachowałam się szlachetnie, że jej nie zostawiłam.My drzewki mamy zwyczajnieoglądania się za siebie.- jej głos powoli spadał z tonu - Ja jednak sięobejrzałam.Zaopiekowałam się.Jest mi naprawdę przykro, driado, że każdy wyrazprzyjaźni, w twoim mniemaniu, bierze się z pobudekseksualnych. I Havuplu zrobiło się strasznie głupio.Azawsze mówiła prawdę. - Przepraszam cię.Wiesz jak łatwoulec sugestii.Bardzo mi głupio
[ Pobierz całość w formacie PDF ]