[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Wróæmy jednak do omawianego postulatu zapobiegania chorobiedyrektorskiej przez dba³oœæ o regularny wysi³ek fizyczny - otó¿ tupotwierdza siê stara ludowa prawda, ¿e gdzie jest choroba, tam te¿znajdzie siê odpowiednie na ni¹ ziele.Ta sama epokacywilizacyjna, która œci¹gnê³a na ludzkoœæ chorobê dyrektorsk¹,przynios³a te¿ rozkwit sportu, który ka¿demu, kto zagro¿ony jestchorobami cywilizacji, jej truciznami, s³u¿y rodzajem odtrutek.Oczywiœcie ozdrowieñczym sportem nie jest taki, w którymuczestniczymy jedynie biernie, na przyk³ad s³uchaj¹c z aparaturadiowego transmisji jakiegoœ meczu miêdzynarodowego, aniuprawiany dla osi¹gania rekordów.Tote¿ nikt nie w¹tpi o tym, ¿edzisiejsi domatorzy, piecuchy i biuraliœci, a wiêc ludzie ozagro¿onym zdrowiu, dobrze zrobili powo³uj¹c do ¿ycia niejakoinstynktownie ruch kempingowy jako przeciwwagê swegonieprawid³owego trybu ¿ycia.A kogo nie zadowala idyllicznaromantyka ¿ycia namiotowego, lecz uprawia alpinizm, czyni jeszczewiêcej dla swego zdrowia.Skoro jednak i do alpinizmu zakrada siêrekordomania (pomyœlmy o tak zwanym olpinismo acrobatico), to wwyniku wprawdzie odnotowujemy rekord, ale nie pierwszych przejœænowym szlakiem i pierwszych wejœæ na szczyty, tylko liczby zejœæœmiertelnych.Jednak¿e zwyrodnienia nie dowodz¹ jeszcze niczego, a nadu¿ycianie obalaj¹ samej idei.I choæ po tym rzucie oka na problemycywilizacji i jej chorób, choroby dyrektorskiej i przerostówsportu wyrównawczego, mo¿e siê wydawaæ, ¿e cz³owiek brnie zjednego b³êdu w drugi, to istnieje przecie¿ nadzieja, ¿e b³êdy,jakie pope³nia, s¹ ju¿ coraz mniejsze.19.Œmieræ jako akt ³aski czy masowe morderstwo?Wci¹¿ na nowo mówi¹ nam, a i dziœ jeszcze niejednokrotnie siês³yszy, ¿e uœmiercanie nieuleczalnie chorych, zw³aszczanieuleczalnie chorych psychicznie, jest czymœ, co "mo¿na jeszczenaj³atwiej zrozumieæ" jako coœ uprawnionego wpolityczno-ideologicznym programie, sk¹din¹d zas³uguj¹cym nabezwzglêdne potêpienie.Jak wiadomo, przedstawiano chorych, tylkoz powodu ich choroby, jako "istoty niegodne ¿ycia", i jako takimgro¿ono im zniszczeniem lub te¿ faktycznie je niszczono.Chcia³bymtu rozwa¿yæ wszystkie motywy bêd¹ce najczêœciej tylko cichymiprzes³ankami pozytywnej, aprobuj¹cej postawy wobec problemueutanazji, czyli tak zwanej œmierci jako aktu ³aski, i z koleiprzeciwstawiæ im mo¿liwie nieodpart¹ kontrargumentacjê.Poniewa¿ przede wszystkim chodzi tu o nieuleczalnie chorychpsychicznie i o prawo do zniszczenia tych ¿ywych istot, których¿ycie rzekomo pozbawione jest sensu i wartoœci, nale¿a³oby wpierwzapytaæ: co oznacza s³owo "chory nieuleczalnie"? Zamiast wieluargumentacji nie w pe³ni zrozumia³ych i nie daj¹cych siêskontrolowaæ przez s³uchaczy, jako niefachowców, chcia³bym siêograniczyæ do zaprezentowania konkretnego wypadku, który pozna³emosobiœcie.W jednym ze szpitali psychiatrycznych le¿a³ m³odyjeszcze mê¿czyzna znajduj¹cy siê w tak zwanym stanie zahamowania.Przez ca³ych piêæ lat nie mówi³ ani s³owa, nie pobiera³ samjedzenia, tak ¿e musiano go od¿ywiaæ sztucznie sond¹ przez nos, iprzebywa³ dniem i noc¹ w ³Ã³¿ku, a¿ w koñcu miêœnie jego nógzaczê³y zanikaæ.Gdybym przy okazji którejœ z tak czêstych wizytstudentów medycyny w szpitalu pokaza³ im ten przypadek, to zpewnoœci¹ jakiœ student skierowa³by do mnie pytanie: - Niech¿e panpowie serio, panie doktorze, czy nie by³oby lepiej uœmierciætakiego cz³owieka? - Có¿, ¿ycie samo udzieli³oby mu odpowiedzi.Pewnego dnia, bez jakiegokolwiek widocznego powodu, nasz chorypodniós³ siê na ³Ã³¿ku, za¿¹da³ od pielêgniarza, aby móg³ w zwyk³ysposób przyj¹æ swój posi³ek, i jeszcze to, aby go wyci¹gniêto z³Ã³¿ka i zaczêto z nim æwiczenia w chodzeniu.W ogóle zachowywa³siê w pe³ni normalnie, czyli odpowiednio do swej sytuacji.Stopniowo miêœnie jego nóg zaczê³y nabieraæ si³y i po niewielu ju¿tygodniach mo¿na by³o pacjenta jako uleczonego wypisaæ.Wkrótcenie tytko podj¹³ pracê w swym dawnym zawodzie, lecz tak¿ewyg³asza³ znowu odczyty na jednym z wiedeñskich uniwersytetówludowych, i to o zagranicznych podró¿ach i wycieczkachwysokogórskich, które kiedyœ odby³ i z których przywióz³ œlicznezdjêcia.Pewnego razu przemawia³ te¿ w ma³ym, za¿y³ym gronie moichkolegów psychiatrów, do którego zaprosi³em go z proœb¹ o odczyt natemat jego myœli i uczuæ z krytycznych piêciu lat pobytu wzak³adzie.W prelekcji tej opisa³ mnóstwo interesuj¹cych prze¿yæ ztego czasu i da³ nam wgl¹d nie tylko w psychiczne bogactwo ukryteza zewnêtrznym "ubóstwem ruchowym" (jak zwyk³a to okreœlaæpsychiatria), lecz równie¿ w niejeden godny uwagi szczegó³ tego,co dzieje siê "poza kulisami", o czym nie ma pojêcia lekarz, któryw oddziale odbywa tylko wizyty i poza nimi niewiele dostrzega.Chory przypomnia³ sobie jeszcze po latach o ró¿nych wydarzeniach -ku wielkiemu zawstydzeniu niektórych pielêgniarzy, którzy zapewnenigdy nie liczyli siê z tym, ¿e chory wyzdrowieje i og³osi swojewspomnienia.Ale nawet przyj¹wszy, ¿e w pewnym okreœlonym przypadku chodzirzeczywiœcie, wed³ug ogólnego i zgodnego pogl¹du specjalistów, osprawê nieuleczaln¹, któ¿ zarêczy nam, ¿e ten przypadek, tachoroba pozostanie nieuleczaln¹? Czy¿ w³aœnie w ostatnichdziesiêcioleciach nie prze¿yliœmy w psychiatrii tego, ¿ezaburzenia psychiczne uchodz¹ce dot¹d za nieuleczalne przecie¿mog³y w koñcu dziêki nowej metodzie kuracji zostaæ przynajmniejz³agodzone, jeœli nie ca³kowicie wyleczone? Któ¿ wiêc mo¿e naskiedykolwiek zapewniæ, czy na okreœlone zaburzenie psychiczne, zktórym w³aœnie mamy do czynienia, tak¿e nie bêdzie mo¿na wp³yn¹æprzy pomocy okreœlonej metody leczenia - metody, nad któr¹ terazgdzieœ w œwiecie, w jakiejœ klinice, pracuj¹, tylko my jeszcze nico tym nie wiemy?Doskonale wyczuwam, o jakich dalszych zarzutach pañstwo terazpomyœl¹.Dlatego przechodzê od razu do ogólnych, zasadniczychzastrze¿eñ wobec wszelkiej formy niszczenia ¿ycia ludzi chorychpsychicznie.Musimy bowiem z kolei zapytaæ: za³o¿ywszy, ¿ejesteœmy rzeczywiœcie tak wszechwiedz¹cy, jak trzeba, aby zabsolutn¹ pewnoœci¹ mówiæ nie tylko o chwilowej, ale i o trwa³ejnieuleczalnoœci, to któ¿ wówczas daje lekarzowi prawo uœmiercania?Czy lekarz jako taki by³ kiedykolwiek ustanowiony przezspo³eczeñstwo po to? Czy nie jest on raczej wyznaczony doratowania, tam gdzie mo¿e, pomagania, tam gdzie mo¿e, i -pielêgnowania, kiedy wyleczyæ ju¿ nie mo¿e? Lekarz jako lekarz niejest wiêc na pewno sêdzi¹ nad istnieniem i nieistnieniempowierzonych mu ludzi, co wiêcej, powierzaj¹cych siê jego opieceludzi chorych.Tote¿, powiedzmy sobie z góry, nie przys³uguje muprawo i nigdy nie wolno mu uzurpowaæ sobie prawa do wydawaniawyroku o rzekomej ¿yciowej wartoœci czy bezwartosciowosci rzekomoczy faktycznie nieuleczalnie chorych.WyobraŸcie sobie teraz, dok¹d byœmy doszli, gdyby to "prawo"(którego lekarz w ogóle nie ma) podniesione zosta³o do rangi prawazwyczajowego, choæby nie pisanego.Jestem przekonany, ¿e zaufaniechorych i ich najbli¿szych do stanu lekarskiego zniknê³oby raz nazawsze! Chory nigdy nie wiedzia³by, czy lekarz zbli¿a siê do niegojeszcze jako ktoœ pomocny i lecz¹cy, czy ju¿ jako sêdzia i kat.Wysuniecie teraz, drodzy s³uchacze, dalsze zastrze¿enia.Mo¿estaniecie na stanowisku, i¿ przytoczone kontrargumenty o tyle niewytrzymuj¹ krytyki, ¿e powinniœmy przecie¿ uczciwie zapytaæ, czypañstwo nie ma w³aœnie obowi¹zku przyznaæ lekarzowi prawa dousuwania jednostek zbytecznych, niepotrzebnych
[ Pobierz całość w formacie PDF ]