[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- By³am ju¿ w pojeŸdzie.Teraz chcê chodziæ,chcê czuæ grunt pod nogami.252- Jesteœ szalona - powiedzia³a Insygna z rezygnacj¹.- Przestañ wreszcie sugerowaæ, ¿e.- wybuch³a nagle Mar-lena.- Gdzie siê podzia³a twoja percepcja? - nie da³a jej dokoñczyæ Insygna.- Nie mówi³am o Pladze.Mia³am na myœlizwyk³e szaleñstwo, normaln¹ g³upotê.Ja tak¿e.Marleno, ty mnie równie¿ doprowadzasz do szaleñstwa.A potem zwróci³a siê do Sievera:- Jeœli te skafandry s¹ stare, to sk¹d masz pewnoœæ, ¿e s¹ szczelne?- St¹d, ¿e testowaliœmy je.Zapewniani ciê, Eugenio, ¿e skafandry s¹ ca³kowicie sprawne.Pamiêtaj, ¿e ja tak¿ewychodzê i równie¿ bêdê ubrany w skafander.Insygna wyraŸnie szuka³a powodu do dalszych obiekcji.- A przypuœæmy, ¿e nagle bêdziecie musieli.- machnê³a rêk¹ z desperacj¹.- Oddaæ mocz? O to ci chodzi? To da siê za³atwiæ, chocia¿ sprawa nie bêdzie prosta.Myœlê jednak, ¿e do tego niedojdzie.Opró¿niliœmy pêcherze i powinniœmy mieæ spokój przez nastêpne kilka godzin - przynajmniej teoretycznie.Poza tym nie wybieramy siê daleko, tak ¿e w nag³ej potrzebie bêdziemy mogli wróciæ do Kopu³y.A teraz, Eugenio,musimy ju¿ iœæ.Warunki na zewn¹trz s¹ dobre - trzeba to wykorzystaæ.Pozwól Marleno, ¿e pomogê ci zapi¹æskafander.- Nie wiem, z czego tak siê cieszysz? - powiedzia³a ostro Eugenia.- Jak to z czego? Z wyjœcia.Mówi¹c prawdê.Kopu³a powoli staje siê dla mnie wiêzieniem.Mo¿e gdyby nasiludzie czêœciej wychodzili na zewn¹trz, ich pobyt tutaj sta³by siê znoœniej szy i zostawaliby d³u¿ej.- W porz¹dku, Marleno, teraz tylko he³m.Doskonale.- Chwileczkê, wujku Sieverze - Marlena zawaha³a siê, a potem podesz³a do Insygny wyci¹gaj¹c rêkê w bufiastymskafandrze.Insygna spogl¹da³a na ni¹ z rozpacz¹.- Mamo - zaczê³a Marlena - proszê ciê jeszcze raz, uspokój siê.Kocham ciê i nie wychodzê po to, by zrobiæ ci naz³oœæ, czy dla w³asnego widzimisiê.Wychodzê, poniewa¿ wiem, ¿e nic mi siê nie stanie.Nie musisz siê martwiæ.Za³o¿ê siê, ¿e sama chcia-253³abyœ wskoczyæ w skafander i wyjœæ ze mn¹, choæby po to, by mieæ mnie na oku, ale naprawdê nie musisz tego robiæ.- Nie muszê? Marleno? A jeœli coœ ci siê stanie? A ja nawet nie bêdê mog³a ci pomóc? Nigdy sobie tego niewybaczê.- Nic mi siê nie stanie.A nawet gdyby, to jak mog³abyœ mi pomóc? Poza tym ty strasznie siê boisz Erytro, twójumyœl jest nara¿ony na ró¿ne z³e wp³ywy.Co stanie siê, jeœli Plaga uderzy w ciebie, a nie we mnie? Jak ja bêdê siêwtedy czu³a?- Ona ma racjê, Eugenio - powiedzia³ Genarr.- Wystarczy, ¿e ja bêdê z ni¹ na zewn¹trz.Najlepsz¹ rzecz¹, jak¹mo¿esz zrobiæ, jest zostanie tutaj i zachowanie zimnej krwi.Wszystkie skafandry posiadaj¹ radia.Ja i Marlenabêdziemy w ci¹g³ym kontakcie ze sob¹, nie wspominaj¹c oczywiœcie o komunikowaniu siê z Kopu³¹.Obiecujê ci, ¿ejeœli Marlena zacznie zachowywaæ siê dziwnie, jeœli tylko powstanie we mnie podejrzenie, ¿e coœ jest nie wporz¹dku, natychmiast przyprowadzê j¹ do Kopu³y.To samo odnosi siê do mnie - jeœli poczujê siê Ÿle, wrócimyobydwoje.Insygna pokrêci³a g³ow¹ i nie wygl¹da³a na zadowolon¹, przygl¹daj¹c siê, jak Marlena, a potem Genarrzak³adaj¹ he³my.Znajdowali siê w pobli¿u g³Ã³wnej œluzy powietrznej Kopu³y.Odkrêcono zawory.Resztê procedury Insygnazna³a na pamiêæ, jak ka¿dy mieszkaniec Osiedla.Zwiêkszono ciœnienie powietrza w œluzie.Zapewnia³o to wyp³yw powietrza z Kopu³y na zewn¹trz i chroni³oprzed wp³ywem powietrza z zewn¹trz.Ka¿dy etap by³ nadzorowany przez komputery sprawdzaj¹ce szczelnoœæœluzy.Otworzono wewn¹trz w³az.Genarr wszed³ do œluzy i gestem zaprosi³ Marlenê.Dziewczyna przest¹pi³a próg iw³az zosta³ zamkniêty.Insygna straci³a z oczu obydwie postacie.Poczu³a, jak zamiera w niej serce.Przygl¹da³a siê schematowi kontrolnemu œluzy.Zobaczy³a, ¿e otwiera siê zewnêtrzny w³az, który zaraz potemzamkn¹³ siê automatycznie.Holoekran o¿ywi³ siê i Insygna wbi³a wzrok w dwoje ubranych w skafandry ludzi,stoj¹cych na dzikiej powierzchni Erytro.Jeden z in¿ynierów wrêczy³ jej ma³e s³uchawki po³¹czone z odpowiednio dopasowanym do ust mikrofonem.G³os w s³uchawkach powiedzia³: „Kontakt radiowy" i zaraz potem Insygna us³ysza³a znajomy ton:254- Mamo, s³yszysz mnie?- Tak, kochanie - jej w³asny g³os brzmia³ w uszach sucho i nienaturalnie.- Wyszliœmy i jest cudownie.Nie mog³o byæ lepiej.- Tak, kochanie - powtórzy³a Insygna, czuj¹c wewn¹trz pustkê i zagubienie.Zastanawia³a siê, czy zobaczyjeszcze córkê przy zdrowych zmys³ach.Stawiaj¹c pierwsze kroki na powierzchni Erytro, Siever Genarr odczuwa³ niemal radoœæ.Tu¿ za nim wznosi³a siêkrzywizna œciany Kopu³y, Genarr nie odwraca³ siê jednak, nie chcia³, aby cokolwiek nieerytrojañskiego psu³o muwidok nowego œwiata.Widok? Czy w jego sytuacji mo¿na by³o mówiæ o rzeczywistym widoku? Zamkniêty w skafandrze, odgrodzonyod œwiata he³mem, oddycha³ powietrzem pochodz¹cym z Kopu³y, a przynajmniej oczyszczonym w Kopule.Nie czu³zapachu planety, nie zna³ jej smaku, rzeczywistoœæ znajdowa³a siê po drugiej stronie skafandra.Mimo to czu³ siê szczêœliwy.Podeszwami butów depta³ po Erytro.Powierzchnia planety nie by³a skalista,przypomina³a raczej ¿wir, pomiêdzy którym widoczne by³y grudki ziemi.Na Erytro by³o wystarczaj¹co du¿opowietrza i wody, które poprzez miliony lat zniszczy³y pierwotn¹ skaln¹ skorupê globu.Prokarioty w swejniezliczonej obfitoœci tak¿e przyczyni³y siê do zmiany wygl¹du œwiata.Gleba Erytro by³a miêkka.Poprzedniego dnia spad³ deszcz, delikatny, mglisty erytrojañski deszcz, który sk¹pa³tê czêœæ planety.Ziemia ci¹gle jeszcze by³a wilgotna i Genarr wyobrazi³ sobie grudki gleby, maleñkie okruszynypiasku i gliny pokryte cienk¹, odœwie¿aj¹c¹ warstw¹ wody.W wodzie swój szczêœliwy ¿ywot j wiod³y komórkiprokariotów, sk¹pane w promieniach Nemezis, j tworz¹c skomplikowane struktury bia³kowe ze struktur prostych.Inne prokarioty - obojêtne na energiê s³oneczn¹ - ¿ywi³y siê pozosta³oœciami po tych pierwszych, które ca³ymitrylionami umiera³y w ka¿dej sekundzie.Marlena sta³a obok.Spogl¹da³a do góry.- Nie patrz na Nemezis - powiedzia³ Genarr.Jej g³os brzmia³ naturalnie w jego uszach.Ton, jakim mówi³a, wskazywa³, ¿e jest rozluŸniona l pozbawionawszelkich obaw.Czu³o siê wzbieraj¹c¹ w niej radoœæ.255- Patrzê na chmury, wujku Sieverze - powiedzia³a.Genarr tak¿e uniós³ g³owê.Spojrza³ na ciemne niebo, na którym widoczna by³a przez chwilê zielono¿Ã³³tapoœwiata.Ni¿ej wêdrowa³y postrzêpione ob³oki zwiastuj¹ce pogodê, w których odbija³y siê promienie Nemezis wca³ym swoim pomarañczowym wdziêku.Planeta by³a niezwykle cicha.¯aden odg³os nie przerywa³ odwiecznego spokoju Erytro.Nikt tu nie œpiewa³, niewarcza³, nie chrz¹ka³, nie wy³, nie æwierka³ ani nie trylowa³, nikt nawet nie szepta³.Nie by³o szumi¹cych liœci anibrzêcz¹cych owadów.Niezbyt czêste burze wybucha³y co prawda piorunami, wia³ tak¿e wiatr gwi¿d¿¹cy poœródska³, jednak podczas tak spokojnego dnia jak ten, ¿aden odg³os nie m¹ci³ ciszy Erytro.Genarr poczu³, ¿e musi siê odezwaæ, choæby tylko po to, ¿eby sprawdziæ, czy nie og³uch³.(Nie, nie móg³og³uchn¹æ, s³ysza³ przecie¿ w s³uchawkach swój w³asny oddech.)- Wszystko w porz¹dku, Marleno?- Czujê siê cudownie.Spójrz, tam dalej p³ynie strumieñ -Marlena przyœpieszy³a, przesz³a niemal do bieguspowalnianego przez niewygodny skafander.- Uwa¿aj, nie potknij siê - powiedzia³ do niej.- Bêdê ostro¿na - jej g³os nie os³ab³ w s³uchawkach mimo dziel¹cej ich odleg³oœci.Przecie¿ porozumiewali siêprzez radio.Nagle Genarr us³ysza³ Eugeniê Insygnê
[ Pobierz całość w formacie PDF ]