[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.I zmieniaj¹c rozmowê, doda³, wskazuj¹c za odchodz¹cym powozem:- No, i my we dwu wieŸliœmy oto tego hrabiego, nic o tym nie wiedz¹c.Historia! Jak Pana Boga mego kocham, nikt wierzyæ nie zechce.Dobek dawno by³ ju¿ opuœci³ Ogród Saski.Nie przyrzek³ siê te¿ swojemu dawnemu towarzyszowi za godzinê i mia³ powody wa¿ne.Biedny ch³opak, choæ nie elegant i w butach podejrzanych, by³ zakochany.Sta³o siê to, w najdziwniejszy sposób w œwiecie.Siadywa³ czêsto w Saskim Ogrodzie.Jednego razu, gdy myœla³ o chronologii i kobiety mu zupe³nie zdawa³y.siê obojêtne, dziewcz¹tko lat mo¿e piêtnastu, podlotek, pociesznie jakoœ ustrojone, wcale nie³adne, ale œwie¿e, ¿wawe bardzo, w bia³ym czepeczku, w czarnym fartuszku, w trzewiczkach na korkach, œmia³e i trzpiocz¹ce siê wbieg³o w ulicê, w której siedzia³.Wziê³o siê pod boki, rozpatrywa³o, g³Ã³wkê jak ptaszê z gniazda to w lewo obraca³o, to w prawo, oczkami strzyg³o swawolnie, uœmiecha³o siê, zdawa³o siê czegoœ szukaæ i nie móc sobie daæ rady.O kilka kroków s³ysza³, jak zaczepi³a dzieweczka parê osób, które j¹ pominê³y, nie daj¹c odpowiedzi.Brzmia³a jej mowa jakby obca.I twarzyczka te¿ by³a jakaœ nie naszego kroju.Niepiêkna, a mi³a, nosek zadarty, usta pó³otwarte, przez które ci¹gle pr¹¿ek bia³ych z¹bków jakby w nieustannym uœmiechu przegl¹da³, pyszczek mia³a ró¿owy, w³osy obfite kasztanowate, nó¿kê maluœk¹ i r¹czêta jak dwa pulchne placuszki.¯e siê krêci³a niespokojnie, œci¹gnê³o to uwagê chronologa.Zapomnia³ na chwilkê o Manéthonie,I ona te¿ jakby z desperacji podbieg³a ku niemu, stanê³a, popatrzy³a i niby siê przekonawszy, ¿e to nie to, czego szuka, chcia³a ju¿ furkn¹æ nazad, gdy jakimœ dziwnym natchnieniem (nie umia³ sobie wyt³umaczyæ dlaczego) Dobek spyta³ j¹ po francusku:- Que cherchez-vous, mademoiselle?- Ah! C'est ça! - W rêce uderzaj¹c i obcasem wpadaj¹c nañ, odpar³a dzieweczka.- Z nikim siê tu rozmówiæ nie mo¿na, mój dobry panie? Ja jestem obca; jak ja tu znajdê ten pawilon, gdzie czekoladê i cukierki sprzedaj¹?Florek, nadzwyczaj uczynny, cieniem, ulic¹ poprowadzi³ j¹ do pawilonu.Id¹c siê zaraz dobrze poznali.Naprêdce opowiedzia³a mu Luizetta ca³¹ swoj¹ historiê, ¿e by³a Szwajcark¹, ¿e j¹ wszyscy krewni odumarli, ¿e jak palec zosta³a sierot¹ i ¿e litoœciwa, z³ota, dobra ksiê¿na Karolina de Nassau wziê³a j¹ w opiekê, ¿e u niej sobie szyje, haftuje i ¿e jej bardzo dobrze.Przyzna³a siê, ¿e miasta nie zna, bo jej wychodziæ nie wolno, ale ¿e zak³ad zrobi³a z towarzyszkami, i¿ siê, nie umiej¹c jêzyka, dopyta do pawilonu i cukierków przyniesie.Bardzo j¹ to radowa³o, ¿e zak³ad wygra, ale siê strasznie obawia³a spóŸniæ, bo musia³a wracaæ, póki ksiê¿na nie przyjedzie, inaczej by okropn¹ dosta³a burê.Kto wie, mo¿e gorzej, gdy¿ ksiê¿na, dobra jak anio³, bywa³a szparka i gwa³towna okrutnie, czego zawsze potem ¿a³owa³a.Dziewczê szczebiota³o.Dobek s³ucha³, a ta piosnka s³Ã³w jakoœ mu nadzwyczaj mile brzmia³a w uchu i sz³a a¿ do piersi, a¿ do serca.Dziewczê mia³o przy tym zadartym nosku i œmiej¹cej siê buzi - oczki dziwne, siwe, niby takie pospolite, jak u wszystkich, a takie drapie¿ne, ¿e tego, w kogo siê wpi³y, porusza³y do g³êbi.Dobkowi by³o niezmiernie przyjemnie ten wzrok ³apaæ, ale razem i niepokój to w nim obudza³o.Nie tylko ¿e j¹ zaprowadzi³ do pawilonu, ale czeka³ na wracaj¹c¹ i znowu, w obawie, aby nie zab³¹dzi³a, odprowadza³ nazad, a¿ pod pa³ac ksiê¿nej.A gdy dziewczê go filuternie po¿egna³o uœmiechem, gdy mu znik³o z oczów, zrobi³o mu siê tak smutno, tak têskno, i¿ do Manethona nie by³o sposobu powróciæ.Wci¹¿ te usteczka otwarte, nosek zadarty, pyszczek ró¿owy i szare oczki niepoczciwe mia³ przed sob¹.- Ot, tom g³upi - rzek³ do siebie - ot, tom kapitalnie g³upi! Czy¿ takiemu klocowi jak ja, siê kochaæ? Tfu!£aja³ siê bez mi³osierdzia, a nie pomog³o to nic a nic.Nie wiedzieæ jakim sposobem, gdziekolwiek teraz szed³, droga mu koniecznie wypada³a pod sam¹ oficynê pa³acu ksiê¿nej de Nassau.I nigdy nie móg³ pójœæ drug¹ stron¹ ulicy: zawsze to ka³u¿a, to kamieñ, to drzewo zmusza³o go pod same okna siê cisn¹æ.Któregoœ dnia w oknie zobaczy³ ró¿owy pyszczek i uk³oni³ mu siê.Uk³on mu oddano, ale nie wiadomo, co to znaczy³o: pogro¿ono mu na nosie.Nie mo¿e znowu nawet uczony i spokojny cz³owiek znieœæ tego, a¿eby mu kto na nosie grozi³ i nie wyt³umaczy³ siê, za co i dlaczego.Dobek dosta³ siê do oficyny na korytarz i tam otrzyma³ wyjaœnienie.- Za co mnie panna Luizetta grozi³a?- A! Ba jak¿e mo¿na dwa razy na dzieñ chodziæ pod oknami i ci¹gle oczyma tam czegoœ szukaæ?- Ale ja panny Luizetty szuka³em.- Dlaczego?- Bo mi bardzo mi³o na ni¹ patrzeæ.Nast¹pi³o milczenie.Dziewczê spojrza³o na niego wzrokiem strasznie przejmuj¹cym.- Có¿ to ma znaczyæ? - spyta³a.- Ja sam nie wiem.Od czasu, jakem mia³ przyjemnoœæ j¹ spotkaæ, bardzo mi do niej têskno.Popatrzy³a na niego.- Ale proszê¿ ja pana, wiêc có¿? Bo je¿eli pan myœli kochaæ, ja uprzedzam, ¿e siê tego bojê.Dopiero na œwiêtego Ludwika zacznê rok piêtnasty; s³owo panu dajê, nie kocha³am siê nigdy, nigdy.Mogê na to przysi¹c i to wiem, bom to jeszcze s³ysza³a w Szwajcarii i tu, ¿e to siê zawsze koñczy bardzo niedobrze.Wiêc po có¿ mamy siê kochaæ?- Ale kiedy siê kochaniu oprzeæ nie mo¿na.- To ja nie wiem, ja nie wiem - odezwa³a siê Luizetta.Ja inaczej bym nie potrafi³a siê kochaæ et faire l'amour, tylko raz, na wieki, na caluteñkie ¿ycie.Widzi pan! A z was ¿aden, ¿aden, to rzecz dowiedziona, nie umie byæ sta³ym.Z otwartoœci¹ po³udniowej strefy dzieciêcia - bo trochê krwi w³oskiej p³ynê³o w ¿y³ach Luizetty - wyspowiada³a siê tak przed nim.By³a to uwertura dramatu.Trzeba¿ mówiæ o tym, ¿e Dobek odt¹d szuka³ sposobów widywania siê z Luizett¹ i ¿e z tego wynikn¹³ stosunek: mi³oœæ, przyjaŸñ, przywi¹zanie (nazwijcie to, jak chcecie), które oboje uszczêœliwia³o, a czasem czyni³o nieszczêœliwymi.Dobek pracowa³ jak dawniej, lecz z wiêksz¹ do ¿ycia i pracy ochot¹, chocia¿ nie pojmowa³, jakby siê to skoñczyæ mog³o.Ani on, ani ona nie myœleli o ma³¿eñstwie; sz³o tylko o to, aby siê widywaæ i zostaæ sobie wiernymi.Luizetta obra³a go sobie za brata, on j¹ nazywa³ siostr¹.Stara to forma, odwieczna dziecinnych mi³ostek.Czasem i jej strach by³o, ¿eby ksiê¿nê Karolinê nie napad³a nagle ochota jechaæ, albo na Podole do dóbr, albo do Petersburga do mê¿a, albo do Francji, ot tak sobie.On te¿ dr¿a³, ¿eby mu nie zabrak³o pretekstu bawienia w Warszawie.Wszystko, co zarabia³, dzieli³o siê od czasu, jak pozna³ Luizettê, na dwie po³owy: na ksi¹¿ki i na ³akocie a podarki dla niej.Dziewczê lubi³o s³odycze i cacka, a cieszy³o siê nimi jak dzieciê.Ani on do niej siê nie stroi³; ani ona do niego nie znajdowali potrzeby kokietowaæ siê, tak jakoœ naturalnie siê w sobie kochali, i¿ im to na myœl nie przychodzi³o, a by³o im z sob¹ bardzo dobrze.Tego dnia Dobek obieca³ by³ przynieœæ jak¹œ ksi¹¿czynê Luizecie i z ogrodu wprost pobieg³ do oficyn pa³acowych.Na znak dany ku oknu, wybieg³o dziewczê ¿ywo, r¹czkê wyci¹gnê³o wo³aj¹c: "Nie mam czasu! Nie mam czasu!" Dobek chcia³ choæ w palce poca³owaæ, dosta³ klapsa i Luizetta œmiej¹c siê znik³a."Jutro!" rzuci³a mu przeze drzwi.Z t¹ obietnic¹ poszed³ rozmarzony do pa³acu hrabstwa Che³mowskich.Widaæ, ¿e tu musia³y byæ wydane rozkazy, aby go wpuszczono, gdy¿ kamerdyner w milczeniu pokaza³ mu wschody boczne i nie zadaj¹c sobie pracy przeprowadzania go, nauczy³, ¿e na pierwszym piêtrze ma szukaæ drzwi w prawo
[ Pobierz całość w formacie PDF ]