[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Znowu nikt nie odpowiedzia.Poganie patrzyli po sobie osowiali.Pozbawieni przywódcy, nie wiedzieli cakiem, co ze sob zrobi.Nie wiedzia tego take mody druynnik.- Panie setnik? - odezwa si w kocu.- To i co teraz?- Co? wita ju, czas by byo co zje - orzek rzeczowo Przybywój, otrzsajc si z rozmarzenia.- Zdaje si, e do skraju lasu tylko krok, a tam zaraz nasz zasiek.Setnik pieszczotliwie poklepa po pysku wierzchowca, którego przez ca drog prowadzi za uzd i podszed do strzemienia, szykujc si wskoczy na siodo.- Zbieramy si, Mody - zakomenderowa, widzc, e podwadny, zamiast postpowa z jego lady, sterczy niczym sup, wpatrzony tpo w stron, z której nadeszli.- Ej, powiedziaem zbieramy si! Oguch?Odylen nie drgn ani si nie odezwa.Nie by te jedynym, który wgapia si w puszcz.- O nie - powiedzia gono Przybywój, tknity strasznym przeczuciem.Po czym, zebrawszy si na odwag, by stan oko w oko z rzeczywistoci, odwróci si powoli.Niestety.Przeczucie go nie mylio.Nie mona powiedzie, eby Miedwin wyglda kwitnco.Prawd mówic, sprawia wraenie wycieczonego.Porusza si powoli, niepewnie, jakby na ugitych nogach.Ale szed, z daleka dajc znaki, by byli cicho.Z ca pewnoci nie by widmem.Jeli nawet kto miaby co do tego wtpliwoci, rozwia je musia wigor, z jakim zaklinacz sign po drewnian flasz z miodem, podan mu przytomnie przez jednego z wojów, gdy wreszcie si do nich zbliy.- Sza! - rzuci najpierw nie znoszcym sprzeciwu tonem, tumic tym w ostatniej chwili rodzc si w gardach wojów owacj, po czym przytkn butelk do ust i opróni j starannie.- Sza! - powtórzy pewniejszym ju gosem, siadajc na omszaym, przewróconym pniu.- Tylko mi tu adnych wrzasków nie robi.Kraj lasu o dwa kroki, a zaraz za nim wrogi zasiek.- Hm, có - odchrzkn Przybywój.- No, to my ju chyba sobie pojedziemy.Zbieramy si, Mody.- Eje, moci setniku! Jake to? Takecie chcieli cudów i bohaterskich czynów, a teraz, kiedy wanie na nie pora, mylicie ucieka?- Kto by tam ucieka? Mylaem tylko, e ju na dzi wystarczy.- O nie - Miedwin wydoby z kieszeni ampuk z jakim magicznym wistwem i jednym zdecydowanym ruchem pokn jej zawarto.Skrzywi si okrutnie, otrzsn, splun na podszyt u swoich stóp.Wokó rozniós si przenikliwy zapach zioowej tynktury.- Jake niby, khy, khy - odkaszln i podj, tonem jeszcze pewniejszym, ni przed chwil.- Jake to, wystarczy? Samicie zapowiadali.Teraz Miedwin was poprowadzi na wroga.Miedwin si niczego nie lka, bdzie trzeba, puszczaskie demony zaklnie, a bdzie trzeba, magiczny ogie skrzesa, jako zwyke ognisko.A wy setniku nagle si zabieracie? Nie chcecie chyba, by który z obecnych tu wojów pomyla, ecie ino z przebiegoci do pogaskiej sprawy przystali, i eby was na odchodne poczstowa elazem?- artujecie sobie, Miedwin - mrukn niepewnie setnik po chwili namysu.- A artuj.Jeszcze.Wiecie, setniku, jako stary wojak, jak to si artuje tu przed szturmem, kiedy nie wiadomo, kto ywy powróci.Do Miedwina namacaa kolejn z upchanych po kieszeniach ampuek z eliksirem i wydobya j na wiato dzienne.- Mao kto powróci, obawiam si - rzek przytomnie Przybywój.- Zasiek solidny, a w rodku cay mój hufiec.Dobrzy wojacy, ksica druyna, z zaskoczenia ich nie wzi.Oj, lelum, lelum, ile to si krwi bratniej poleje.Miedwin pokn kolejny eliksir.Potem nabra gboko powietrza, chuchn, zatrzepota powiekami i przecign si, jakby obudzony ze snu.- Có, taka dola - oznajmi filozoficznie.- Koszt uzyskania, rzekbym.Za to hyr pójdzie o setniku Przybywoju, co to si by wróci na suszn spraw.Pewnie, w karierze mu to nie pomogo, ale za to sawa!Odylen skurczy si, usiujc sobie przypomnie, od której strony ksicy siepacze zwykli byli zaczyna obdzieranie ze skóry.Przybywój westchn tylko gboko, zagldajc Miedwinowi gboko w oczy.Nie byy to ju te same oczy co wczeniej, podkrone i mtne.Lniy dziwn, niezdrow gorczk, renice zway si w pionowe szparki, niczym u kota.Cokolwiek byo w miedwinowych eliksirach, dziaao.- wita zaraz - zaklinacz podniós si z pniaka, tak sprycie, jakby wieo powsta z oa po gruntownym wypoczynku.- Czas sprawia szyki.Wiesió?- Tumci! - odezwa si przyciszony, dyszcy przejciem gos.- Na prawe skrzydo.Chudywoje - na lewe.Ja pójd porodku, a nasz setnik przede mn, iby go dobrze z zasieku widziano.Doj cichcem do skraju lasu, a tam si zatrzyma i czeka mego sygnau.- A sygna jaki bdzie? - zapyta Darzysaw.- Juemy o tym mówili.Zreszt niewane.Taki bdzie, e go nikt nie przegapi.Na pewno.W kilka chwil szeregi byy sprawione.Uwanym krokiem poganie ruszyli w ciszy ku skrajowi lasu.Przybywój milcza nieprzenikniony.Odylen chrzka co i raz, trc nerwowo pici poranny zarost.Wiesió promienia szczciem.Miedwin z kadym krokiem mia na twarzy wyraz coraz wikszego skupienia.Przymrua oczy, marszczc przy tym czoo, jakby spoglda bardziej w samego siebie, ni pod nogi.Stanli w kocu na krawdzi lasu, kryjc si za pniami ostatnich drzew bd w krzakach.Rozlegy wrogi obóz u ich stóp zdawa si upiony.Pierwsze promienie wschodzcego soca zalniy na szczycie zatknitej w ziemi chorgwi.Odylen obróci si do Miedwina i w jednej chwili zapomnia o ogarniajcym go lku.Miedwin sta z rozoonymi szeroko rkami, niczym erc nad wieszczb, z przymknitymi oczyma.Po skroniach cieka mu pot.Wargi poruszay si rytmicznie, ale zakl nie sposób byo dosysze, nawet w takiej ciszy, jaka zapada teraz nad skrajem lasu.Z pocztku zdawao si, e to tylko zudzenie, gra sonecznych promieni w porannej mgle
[ Pobierz całość w formacie PDF ]