[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Niemniej jednak Szansê twierdzi, ¿e ch³opiec ma doskona³y s³uch, umiejêtnoœæ grania ze s³uchu i wielki talent.Brak mu jednak¿e kreatywnoœci, no i daru, a to, co ma, nie wystarcza, by uczyniæ z dziedzicz¹cego syna minstrela.Mimo to, Bredo droga, szukaj daru.Robisz to o wiele lepiej ni¿ ktokolwiek inny.Naprawdê chcia³bym oddaæ Savil przys³ugê.Ona twierdzi, ¿e ch³opiec tak kocha muzykê, ¿e by³by nawet gotów przeciwstawiæ siê dla niej swemu groŸnemu ojcu, my zaœ jesteœmy jej coœ winni.- Wypróbujê go - odpar³a kobieta.- Nie porzucaj nadziei.Mo¿e i Szansê sam nie posiada daru, lecz z pewnoœci¹ potrafi go rozpoznaæ, gdy go s³yszy.Vanyel mia³ ledwie chwilkê na zastanowienie siê, co te¿ mogli mieæ na myœli mówi¹c o "darze", zanim kobieta, której g³os przed chwil¹ s³ysza³, wesz³a do sali.Wysoka jak mê¿czyzna, szczup³a, niezbyt ³adna, mimo wszystko mia³a prezencjê, co zmusza³o Vanyela do pilnego s³uchania wszystkiego, co mia³a do powiedzenia i bacznego obserwowania ka¿dego jej gestu.- Dziœ rozpoczniemy cykl wyk³adów o JeŸdŸcu Wichrów - zapowiedzia³a, bior¹c w d³onie cytrê wisz¹c¹ dot¹d na jej plecach.- Zacznê od pierwszej znanej ballady o JeŸdŸcu Wichrów i zaprezentujê j¹ w sposób, w jaki powinno siê to robiæ.Trzeba jej s³uchaæ, nie czytaæ.Ballada ta w ogóle nie by³a przeznaczona do czytania i, prawdê mówi¹c, wszelkie obecne w niej niedoci¹gniêcia znikaj¹, gdy tylko siê j¹ œpiewa.Brzd¹knê³a kilka akordów i zaraz potem przesz³a do wstêpu pieœni zatytu³owanej "JeŸdziec Wichrów uwolniony", i ju¿ pierwsze takty muzyki i s³owa p³yn¹ce z jej ust rozwia³y w¹tpliwoœci Vanyela, czym mo¿e byæ "dar".Breda bowiem nie œpiewa³a - nie tak, jak zaœpiewa³by Vanyel czy nawet minstrel Szansê, który teraz by³ pewnie ju¿ bardem.Nie, ona sprawia³a, ¿e s³uchacze wrêcz doœwiadczali ka¿dego s³owa utworu, wprost doznawali ka¿dej kryj¹cej siê w nim emocji.Gdy skoñczy³a, Vanyel wiedzia³, ¿e nigdy nie zapomni s³Ã³w tej pieœni.I ca³¹ swoj¹ dusz¹ czu³, ¿e jemu nigdy nie uda siê zaœpiewaæ tak jak ona.Mimo to, gdy Breda zachêci³a go, by zaœpiewa³ nastêpn¹ balladê o JeŸdŸcu Wichrów, da³ z siebie wszystko.Jednak¿e z oczu swych kolegów - zaciekawionych, lecz z pewnoœci¹ nie urzeczonych i nie zafascynowanych - móg³ wyczytaæ, ¿e jego wykonanie nie przynios³o nawet kiepskiej imitacji jej œpiewu.Breda wyznaczy³a innego ucznia, aby zaprezentowa³ nastêpn¹ pieœñ, a Vanyel, zaj¹wszy na powrót swe miejsce, ujrza³ ¿al w jej oczach, gdy z lekka potrz¹snê³a g³ow¹.Wiedzia³, ¿e pozna³a, i¿ us³ysza³ rozmowê w korytarzu.Wiedzia³, ¿e w ten delikatny, nie bezpoœredni sposób daje mu do zrozumienia, ¿e jego marzenie mo¿e siê nie ziœciæ.Ale gdy wreszcie zda³ sobie sprawê, ¿e jego zdolnoœci s¹ niewystarczaj¹ce, aby uczyniæ go bardem, w³aœnie ów ¿al w jej spojrzeniu rani³ go najbardziej.Zadawa³ mu ból okrutny i przenikliwy, jak cios sztyletu.Ca³a praca, trudy zwi¹zane z doprowadzeniem do sprawnoœci chorej rêki, wszystko to na nic.Nie by³o ju¿ ¿adnej nadziei.Vanyel rzuci³ siê na ³Ã³¿ko.Ból rozdziera³ mu pierœ, w g³owie hucza³o.Myœla³em, ¿e nigdzie nie mo¿e mi byæ gorzej ni¿ w domu, ale tam przynajmniej mia³em swe marzenia.Teraz nie pozosta³o mi ju¿ nawet to.Kulminacj¹ tego nieszczêsnego dnia by³o zachowanie ciotki - jego nieocenionej, bystrej, bezinteresownej ciotki.Niech j¹ piek³o poch³onie.Przewróci³ siê na brzuch, usi³uj¹c zwalczyæ k³uj¹cy ból w oczach.Zaraz po kolacji ciotka odci¹gnê³a go na bok.- Zwróci³am siê z proœb¹ do bardów, aby sprawdzili, czy mog¹ ciê, do siebie przyj¹æ - powiedzia³a.- Przykro mi, Vanyelu, lecz powiedziano mi, i¿ jesteœ wprawdzie utalentowanym muzykiem, ale nie bêdziesz nigdy nikim wiêcej.Jeœli jest siê spadkobierc¹ posiad³oœci, to nawet takie umiejêtnoœci jak twoje nie wystarczaj¹, aby zostaæ przyjêtym do Bardicum.- Ale¿.- zacz¹³ Vanyel, ale szybko zacisn¹³ usta.Savil obrzuci³a go surowym spojrzeniem.- Wiem, co czujesz, Vanyelu, lecz twój obowi¹zek, jako spadkobiercy, ma pierwszeñstwo.Dlatego wiêc bêdzie lepiej, jeœli pogodzisz siê z sytuacj¹, zamiast zmagaæ siê z ni¹.Podczas gdy on usi³owa³ zachowaæ pozory spokoju, Savil przygl¹da³a mu siê w zadumie.- Bogowie wiedz¹ - przemówi³a w koñcu - ¿e kiedyœ sama znalaz³am siê w podobnej sytuacji.Pragnê³am posiad³oœci, lecz nie by³am pierworodnym synem.Jednak¿e dziêki póŸniejszemu obrotowi spraw, teraz cieszê siê, ¿e nie odziedziczy³am maj¹tku.Je¿eli wykorzystasz wszystkie atuty swego obecnego po³o¿enia, pewnego dnia dojdziesz do wniosku, ¿e twoje ¿ycie nie u³o¿y³oby siê lepiej, gdyby to do ciebie nale¿a³ wybór.Sk¹d ona mo¿e to wiedzieæ? - z³oœci³ siê Vanyel.Nienawidzê jej.Tak ma wygl¹daæ jej pomoc? Nienawidzê jej.Wszystko, co robi, jest takie okrutnie akuratne! Nigdy nic nie mówi, ale przecie¿ ona nie musi siê odzywaæ.Wystarczy, ¿e tak na mnie patrzy.Chyba oszalejê, je¿eli jeszcze raz przyjdzie mi us³yszeæ o tym, jak bardzo powinna mi siê podobaæ pu³apka, w której tkwiê!Przewróci³ siê na plecy i pogr¹¿y³ w rozmyœlaniach.S³oñce nie sk³ania³o siê jeszcze nawet ku zachodowi, a on tkwi³ w swym pokoju wraz z lutni¹ patrz¹c¹ na niego ze œciany, wraz ze wszystkimi przekreœlonymi marzeniami, które ta lutnia symbolizowa³a.Nie by³o nic, co mog³oby rozproszyæ smutek ci¹¿¹cy mu na sercu.Chocia¿.Kolacja dobieg³a ju¿ koñca, lecz w Wielkim Refektarzu przez ca³¹ noc mieli gromadziæ siê ludzie.By³o tam mnóstwo rówieœników Vanyela - m³odzie¿y nie bêd¹cej ani uczniami Bardicum, ani te¿ protegowanymi heroldów.Byli to po prostu zwykli m³odzi ludzie.Vanyel zapomnia³ o wszelkich obawach, ¿e przezw¹ go wiejskim gamoniem.Myœla³ tylko o podziwie, jaki wzbudza³y jego dowcip i uroda przy niezbyt czêstych okazjach, kiedy w jego zamku gromadzi³a siê m³odzie¿ z kilku posiad³oœci.Potrzebowa³ teraz dawki owego podziwu, potrzebowa³ jego s³odyczy, by zabiæ cierpki smak pora¿ki.Poderwa³ siê z ³Ã³¿ka i przetrz¹sn¹³ szafê w poszukiwaniu najbardziej okaza³ego stroju.Wybra³ popielaty aksamit, jako odpowiadaj¹cy jego nastrojowi i sk³onnoœci do dramatyzmu.Swe wejœcie do Wielkiego Refektarza zaplanowa³ starannie.Odczeka³, a¿ nadejdzie moment, jaki zdarza siê podczas ka¿dej biesiady, kiedy nagle wydaje siê, ¿e wszyscy milkn¹ w tej samej chwili.Gdy w koñcu moment ten nadszed³, Vanyel natychmiast go wykorzysta³, wkraczaj¹c do sali poœród ciszy, jak gdyby zaleg³a ona specjalnie po to, by on sam móg³ siê zaprezentowaæ.- Wszystko u³o¿y³o siê doskonale.Nim up³ynê³o parê chwil, otacza³o go ju¿ kó³eczko dworzan, chêtnych do zademonstrowania mu swej przyjaŸni.Blisko godzinê Vanyel rozkoszowa³ siê ich uprzejmoœciami, a¿ w koñcu poczu³ siê znudzony.Koœcisty m³odzian o imieniu Lers ze wzrastaj¹cym zaanga¿owaniem rozwodzi³ siê na temat tego, w jaki sposób jego starszy brat poradzi³ sobie z jakimiœ zbójami.Vanyel powstrzymywa³ ziewanie.Wszystko, co dzia³o siê doko³a nie ró¿ni³o siê wcale od podobnych wieczorów w Forst Reach! Wtedy ruszy³ prosto na nich.- Co wed³ug mnie by³o piekielnie g³upim posuniêciem - wtr¹ci³ Vanyel, marszcz¹c brwi.- Ale tylko bardzo dzielny m¹¿ odwa¿y³by siê to zrobiæ.- skromnie zaprotestowa³ m³odzieniec.- Powtarzam, ¿e by³o to okrutnie g³upie posuniêcie - upiera³ siê Vanyel.- Oni zdecydowanie przewy¿szali go liczebnoœci¹, a on nie mia³ pojêcia, czy jego towarzysze znajduj¹cy siê w tyle zd¹¿¹ przyjœæ mu z pomoc¹.O dobrzy bogowie, najw³aœciwsz¹ rzecz¹ by³oby podwin¹æ ogon i uciec gdzie pieprz roœnie! Je¿eli zrobi³by to doœæ przekonuj¹co, rzuci³by ich prosto w ramiona swych w³asnych ¿o³nierzy! Szar¿uj¹c, móg³ co najwy¿ej daæ siê zabiæ!- Ale to w³aœnie da³o efekt.- Lers sposêpnia³.- O tak, z pewnoœci¹ da³o efekt, poniewa¿ nikt przy zdrowych zmys³ach nie porwa³by siê na coœ podobnego!- A jednak by³ to bardzo odwa¿ny czyn - odpar³ Lers z dum¹ zadzieraj¹c nos
[ Pobierz całość w formacie PDF ]