[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Pó³ minuty póŸniej us³ysza³em:- Kapitan siê zgadza.Czy grozi wam niebezpieczeñstwo?- Widzê nadp³ywaj¹cy statek - odpowiedzia³em.To go powinno uspokoiæ.- Dobrze.Nagle przysz³o mi coœ do g³owy.- Jaka jest wasza pozycja?- Dwieœcie mil na wschód od Newcastle.Jak na moje potrzeby równie dobrze mogliby kr¹¿yæ na orbicie, wobec czegoodpar³em: - Dziêkujê ogromnie - i wy³¹czy³em siê.Od³o¿y³em s³uchawki i klucz nadawczy na miejsce, zamkn¹³em szafkê biurka,podszed³em do okna i z zaciekawieniem wyjrza³em na dwór.A jednak przeceni³em tewielkie beczki ze s³on¹ wod¹ - z niedawnej chaty robotników pozosta³ teraz tylkowysoki na piêæ stóp stos popio³u i wêgla.Szkoda, ¿e za pracê w kontrwywiadzienie daj¹ Oskarów, bo jako podpalacz nie ustêpowa³bym najlepszym.A w ka¿dymrazie na pewno siê nie skompromitowa³em.Hewell i profesor stali obok siebie ichyba rozmawiali, a Chiñczycy biegali z kub³ami wody i zalewali dymi¹cepogorzelisko.Wygl¹da³o na to, ¿e niewiele mog¹ tam ju¿ zdzia³aæ, tote¿ w ka¿dejchwili nale¿a³o siê spodziewaæ ich powrotu.Czas na mnie.Przeszed³emkorytarzem, skrêci³em w prawo, by wyjœæ przez jasno oœwietlon¹ kuchniê, i naglezatrzyma³em siê, jak gdyby wyros³a przede mn¹ niewidzialna œciana.Zastopowa³ mnie tak widok trzcinowego kosza pe³nego pustych puszek po piwie.Bo¿e przenajœwiêtszy, piwo! Nie ma to jak Bentall, ten nic nie przegapi, a ju¿zw³aszcza rzeczy uderzaj¹co oczywistych.W salonie wydudli³em przecie¿ dwieszklanki piwa, a puste puszki zostawi³em na biurku! Ani profesor, ani Hewell niezapomn¹ chyba, ¿e zostawili pe³ne szklanki, a ju¿ na pewno nie zapomni o tyms³u¿¹cy.Nie pomyœl¹ te¿ raczej, ¿e przez ten po¿ar piwo wyparowa³o z gor¹ca.Wyci¹gn¹³em dwie pe³ne puszki ze skrzynki, otworzy³em je w równe cztery sekundykluczem, który znalaz³em na zlewie, podbieg³em do biurka i nape³ni³em obieszklanki, trzymaj¹c je na skos, by nie powsta³a podejrzanie wysoka piana.Nastêpnie wróci³em do kuchni, cisn¹³em puste puszki na stertê innych - tej nocyposz³o ich tyle, ¿e dwie w te czy wewte nie robi³o ró¿nicy - i wyszed³em nadwór.W sam¹ porê - Witherspoon podchodzi³ w³aœnie do drzwi frontowych.Uda³o misiê jednak niepostrze¿enie przemkn¹æ do siebie.Wczo³ga³em siê pod œciankê z zielska i od razu zobaczy³em Marie.Sta³a wdrzwiach i obserwowa³a zgliszcza.Zawo³a³em j¹ szeptem.- Johnny! - Podbieg³a do mnie.Nikt nigdy nie ucieszy³ siê tak na mój widok.-Odk¹d wyszed³eœ, umiera³am ze sto razy.- Tylko tyle? - Przytuli³em j¹ zdrowym ramieniem.- Nada³em depeszê, Marie.- Nada³eœ? - By³em wykoñczony, tak psychicznie, jak fizycznie, ale chyba tylkokompletny kretyn mo¿e siê nie zorientowaæ, ¿e oto us³ysza³em najwiêkszykomplement w ¿yciu.A ja siê nie zorientowa³em.- Uda³o ci siê? To cudownie,Johnny!- Po prostu fart.Trafi³ mi siê sensowny telegrafista z australijskiego statku.Dziêki niemu depesza jest ju¿ w drodze do Londynu.I wywo³a jak¹œ reakcjê.Jak¹- tego nie wiem.Je¿eli w pobli¿u s¹ jakieœ brytyjskie, amerykañskie albofrancuskie statki, to za kilka godzin bêd¹ jeszcze bli¿ej.A mo¿e zrzuc¹ tudesant spadochroniarzy z Sydney? Nie mam pojêcia.Ale jedno jest pewne, ¿e i taknie zd¹¿¹ na czas.- Ciii! - Po³o¿y³a mi palec na ustach.- Ktoœ idzie.Us³ysza³em g³osy dwóch mê¿czyzn - jeden mówi³ szybko, ostrym tonem, drugibrzmia³ niczym betoniarka jad¹ca pod górê na pierwszym biegu.Witherspoon iHewell.Dzieli³o ich od nas dziesiêæ jardów, mo¿e nawet mniej.Przez szpary wœcianie widzia³em rozko³ysan¹ lampê, któr¹ niós³ jeden z nich.Popêdzi³em do³Ã³¿ka, gor¹czkowo szukaj¹c bluzy od pi¿amy.W³o¿y³em j¹, zapi¹³em pod szyjê iwskoczy³em pod koc.Wyl¹dowa³em na ³okciu pogryzionej rêki, nic wiêc dziwnego,¿e gdy od drzwi dobieg³o pukanie i obaj weszli nie czekaj¹c na zaproszenie,naprawdê Ÿle wygl¹da³em.Czyli dok³adnie tak, jak siê czu³em.- Proszê nam wybaczyæ, pani Bentall - odezwa³ siê g³adko profesor.W jego g³osiebrzmia³a mieszanina zatroskania i skondensowanej ob³udy, która pewnie by mnieprzyprawi³a o md³oœci, gdyby nie to, ¿e i tak ju¿ mnie mdli³o.Z drugiej stronynie mog³em wyjœæ z podziwu dla jego niepospolitych umiejêtnoœci przeistaczaniasiê w zale¿noœci od sytuacji.W œwietle tego, co tam widzia³em, s³ysza³em izrobi³em, ³atwo mo¿na by³o zapomnieæ, ¿e wci¹¿ siê bawimy w ciuciubabkê.-Niepokoiliœmy siê, co u was s³ychaæ, czy wszystko w porz¹dku.Przykra historia,bardzo przykra.- Poklepa³ Marie w sposób, który jeszcze kilka dni temu pewnieby mi nie przeszkadza³, i poœwieci³ na mnie lamp¹.- Bo¿e mi³osierny, tynaprawdê Ÿle wygl¹dasz, mój ch³opcze.Jak siê czujesz?- Tylko w nocy trochê mi jeszcze doskwiera - odpar³em dzielnie.Ostentacyjnieodwróci³em g³owê, na pozór przed oœlepiaj¹cym œwiat³em lampy, a tak naprawdêdlatego, ¿e w tych okolicznoœciach wola³em nie rozsiewaæ w jego kierunku oparówpiwa.- Do rana ból minie bez œladu.Straszny by³ ten po¿ar, profesorze.Szkoda,¿e nie mog³em wstaæ i wam pomóc.Jak do tego dosz³o?- To przez tych cholernych ¿Ã³³tków! - warkn¹³ Hewell.Wielki jak góra, sta³ pozazasiêgiem œwiat³a; jego g³êboko osadzone oczy ca³kiem ginê³y pod obwis³ymi,krzaczastymi brwiami.- Albo pal¹ fajki, albo parz¹ herbatê na prymusach.Ostrzega³em ich setki razy.- To wbrew wszelkim przepisom - zawtórowa³ profesor z irytacj¹.- Doskonale otym wiedz¹.No, ale wyje¿d¿amy ju¿ nied³ugo, wiêc do tego czasu mog¹ spaæ wsuszarni.Mam nadziejê, ¿e nie popsu³o wam to humoru.Zbieramy siê.Czy mo¿emycoœ dla ciebie zrobiæ, kochanie?Nie mnie mia³ chyba na myœli, wobec czego ze zduszonym jêkiem opad³em napoduszkê.Marie podziêkowa³a za troskê.- A zatem dobranoc.Przy okazji, na œniadanie mo¿ecie przyjœæ o dowolnej porze,zajmie siê wami mój s³u¿¹cy.Jutro Hewell i ja wstajemy skoro œwit.- Zarechota³ponuro.- Archeologia jest jak ³agodna trucizna.jak ju¿ wejdzie w krew, to nadobre.Nim wyszli, jeszcze raz poklepa³ moj¹ "¿onê" po ramieniu.Odczeka³em, a¿ Marieda znaæ, ¿e obaj wrócili do siebie, po czym rzek³em:- Jak to mówi³em, zanim nam przerwali, pomoc wprawdzie nadejdzie, ale za póŸno.Jeœli chcemy ocaliæ skórê, musimy st¹d zwiewaæ.Przygotowa³aœ pasy ratunkowe iœrodek przeciwko rekinom?- Przera¿aj¹ca para, nie s¹dzisz? - mruknê³a.- Wola³abym, ¿eby ten stary captrzyma³ ³apy przy sobie.Tak, przygotowa³am.Czy to konieczne, Johnny?- Do diab³a, nie rozumiesz, ¿e musimy uciekaæ?- Tak, ale.- L¹dem nie da rady, bo to i góra, i urwisko, i podwójne zasieki po drodze, a dotego jeszcze chmara Chiñczyków.Moglibyœmy spróbowaæ tunelem, tyle ¿e kilkuzdrowych mê¿czyzn wyr¹ba³oby kilofem te ostatnie kilka stóp ska³y w godzinê, aleja nie poradzi³bym sobie przez tydzieñ.- Móg³byœ j¹ wysadziæ
[ Pobierz całość w formacie PDF ]