[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.U¿y³ pan wszelkich chwytów, aby szkalowaæ i oœmieszaæ personel obserwatorium.- Chwyci³ z biurka numer "Kroniki Saro" i pogrozi³ nim dziennikarzowi.- Nawet pan, znany z zuchwalstwa, powinien siê zawahaæ, zanim przyszed³ tu do mnie z proœb¹ o zgodê na relacjonowanie dzisiejszych wydarzeñ w tym szmat³awcu.Ze wszystkich dziennikarzy - w³aœnie pan!Athor cisn¹³ gazetê o pod³ogê, odszed³ do okna i splót³ rêce za plecami.- Ma pan natychmiast wyjœæ - warkn¹³ przez ramiê.- Bineyu, wyrzuæ go st¹d.W skroniach mu pulsowa³o.Musia³ zapanowaæ nad gniewem.Nie móg³ sobie pozwoliæ, aby coœ odwraca³o jego uwagê od maj¹cego w³aœnie nast¹piæ kataklizmu.Posêpnie zapatrzy³ siê na wie¿owce Saro.Nakaza³ sobie166spokój, maksymalny spokój, na jaki móg³ siê zdobyæ tego wieczora.Onos chyli³ siê nad widnokrêgiem.Poblad³ i znika³ wœród ob³oków.Athor obserwowa³ powolny zachód najjaœniejszego z szeœciu s³oñc.Wiedzia³, ¿e nie zobaczy go ju¿ nigdy jako cz³owiek przy zdrowych zmys³ach.Nisko na niebie, daleko za miastem, na drugim krañcu horyzontu widaæ by³o ch³odne, blade œwiat³o Sithy.Nie sposób by³o nigdzie dostrzec bliŸniaczego s³oñca Sithy, Tano - ju¿ zasz³o, szybuj¹c teraz przez niebo przeciwnej pó³kuli, która wkrótce bêdzie prze¿ywa³a niezwyk³e zjawisko dnia piêciu s³oñc.Sitha tak¿e szybko znika³ z oczu.Jeszcze chwila, a i on zajdzie.Athor za plecami s³ysza³ szept Bineya i Teremona.- Czy ten cz³owiek wci¹¿ tu jest? - spyta³ z³owieszczo.- Panie profesorze, myœlê, ¿e powinien pan wys³uchaæ tego, co ma do powiedzenia - odpar³ Biney.- Tak myœlisz? Uwa¿asz, ¿e powinienem go wys³uchaæ? - Athor pokrêci³ g³ow¹, oczy b³yszcza³y mu z³owrogo.- O nie, Bineyu.Nie, to on mnie wys³ucha! - W³adczym gestem skin¹³ na dziennikarza.- PodejdŸ tu, m³ody cz³owieku! Bêdzie pan mia³ materia³ do reporta¿u.Teremon, który i tak nie kwapi³ siê do wyjœcia, powoli podszed³ do starego astronoma.Athor wskaza³ niebo.- Sitha za moment zajdzie - nie, ju¿ zaszed³.Za kilka chwil Onos tak¿e zniknie.I z szeœciu s³oñc zostanie tylko Dovim.Widzi pan?Pytanie by³o zbyteczne.Tego wieczora czerwone kar³owate s³oñce wydawa³o siê jeszcze mniejsze ni¿ zwykle, mniejsze, ni¿ je Teremon kiedykolwiek widzia³.Niemal osi¹gnê³o zenit.Na horyzoncie gas³y jasne promienie zachodz¹cego Onosa i czerwony blask Dovima spowija³ krajobraz niezwyk³¹ tragiczn¹ poœwiat¹ w kolorze krwi.Zwrócona w górê twarz Athora ubarwiona by³a czerwonym œwiat³em Dovima.- Za niespe³na cztery godziny nast¹pi kres znanej nam167cywilizacji - powiedzia³ stary astronom.- Stanie siê tak dlatego, ¿e - jak pan widzi - na firmamencie zosta³o tylko jedno s³oñce.- Zmru¿y³ oczy patrz¹c na horyzont.Ostatnie promienie Onosaju¿ zniknê³y.- Samotny Dovim! Jeszcze cztery godziny, a wszystko siê skoñczy.Niech pan to opublikuje, proszê bardzo! I tak nikt ju¿ tego nie przeczyta.- A je¿eli min¹ te cztery godziny i kolejne cztery, i nic siê nie stanie? - zapyta³ cicho Teremon.- Niech pana o to g³owa nie boli.Wydarzeñ bêdzie dosyæ!- Byæ mo¿e.A jeœli mimo wszystko nie nast¹pi nic nadzwyczajnego? Athor opanowa³ narastaj¹cy znowu gniew.- Jeœli pan sam st¹d nie wyjdzie, a Biney odmówi wyprowadzenia pana, zadzwoniê po stra¿ników i.Nie.To ostatni wieczór cywilizacji, zachowujmy siê jak kulturalni ludzie.Ma pan, m³ody cz³owieku, piêæ minut, ¿eby powiedzieæ, z czym pan tutaj przyszed³.Gdy ten czas up³ynie albo zezwolê, ¿eby pan tu pozosta³ i ogl¹da³ zaæmienie, albo te¿ wyjdzie pan z w³asnej woli.Zrozumiano?Teremon waha³ siê tylko przez moment.- Zgoda.- Piêæ minut.Proszê mówiæ.- Athor wyj¹³ z kieszeni zegarek.- Wspaniale! Zatem czy zrobi to panu jak¹œ ró¿nicê, gdybym spisa³ relacjê naocznego œwiadka z czekaj¹cych nas wydarzeñ? Jeœli pañskie przewidywania siê sprawdz¹, moja obecnoœæ tutaj nie bêdzie mia³a najmniejszego znaczenia - œwiat siê skoñczy, jutro nie uka¿¹ siê ¿adne gazety, tak wiêc nie bêdê móg³ wyrz¹dziæ panu jakiejkolwiek krzywdy.A przypuœæmy, ¿e nie bêdzie ¿adnego zaæmienia.Staniecie siê obiektem takiego poœmiewiska, jakiego jeszcze ten œwiat nie widzia³.Czy nie s¹dzi pan, ¿e rozs¹dniej by³oby mieæ przyjaznego przeœmiewcê?Athor odchrz¹kn¹³.- Ma pan na myœli siebie?- Oczywiœcie! - Teremon niedbale usadowi³ siê na najwygodniejszym krzeœle i za³o¿y³ nogê na nogê.- Moje168felietony mo¿e bywaj¹ czasami zbyt ostre, zgoda, ale kiedy to tylko mo¿liwe, w sytuacji w¹tpliwej raczej sk³aniam siê ku zdaniu naukowców, biorê wasz¹ stronê.Biney jest moim przyjacielem.On pierwszy podsun¹³ mi przypuszczenie, ¿e coœ siê dzieje i - jak mo¿e pan sobie przypomina - z pocz¹tku by³em ¿yczliwie zainteresowany wynikami pañskich badañ.Tak, z pocz¹tku.Panie profesorze, pytam -jak pan, jeden z najwiêkszych naukowców w historii, mo¿e odrzucaæ œwiadomoœæ, ¿e obecny wiek jest czasem zwyciêstwa rozumu nad przes¹dem, faktu nad fantazjami, wiedzy nad œlepym strachem? Aposto³owie P³omieni s¹ absurdalnym anachronizmem.Ksiêga Objawieñ to stek zawi³ych bzdur.Wie o tym ka¿dy inteligentny, nowoczesny cz³owiek.I st¹d ludzie s¹ zaniepokojeni, nawet zdenerwowani widz¹c, jak naukowcy zmieniaj¹ front i mówi¹, ¿e ci fanatycy g³osz¹ prawdê.Oni.- Nic podobnego, m³ody cz³owieku - przerwa³ A-thor.- Mimo ¿e czêœæ danych dostarczyli nam Aposto³owie, nasze wnioski nie zawieraj¹ nic z ich mistycyzmu
[ Pobierz całość w formacie PDF ]