[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Na „pi¹tce” by³o trzydziestu jeden weteranów w wieku od dwudziestu trzech do siedemdziesiêciu piêciu lat.Uwa¿ano ich za niebezpiecznych dla siebie i otoczenia.Zacz¹³em poszukiwania.Dwaj pacjenci pasowali do opisu Macdougalla: byli wysocy i potê¿nie zbudowani.Jeden nazywa³ siê Cletus Andersen i nosi³ szpakowat¹ brodê.Po zwolnieniu z wojska podpad³ policji w Denver i Salt Lake City.Znalaz³em go w œwietlicy.Minê³a dziesi¹ta, a on ci¹gle by³ w pi¿amie i brudnym szlafroku.Gapi³ siê w telewizor na œcianie.Nie wygl¹da³ na supersprytnego przestêpcê.W sali sta³o kilkanaœcie br¹zowych, plastikowych krzese³ek i koœlawy stolik do kart.W powietrzu wisia³ gêsty dym papierosowy.Clete Andersen pali³.Usiad³em obok, przed telewizorem, i skin¹³em g³ow¹ na powitanie.Odwróci³ siê i wypuœci³ kó³ko z dymu.- Nowy, zgadza siê? - zapyta³.- Zagrasz w bilard?- Mogê spróbowaæ.Uœmiechn¹³ siê, jakby wzi¹³ to za ¿art.- A masz klucze od sali bilardowej?Wsta³, nie czekaj¹c na odpowiedŸ.Albo mo¿e zapomnia³, ¿e o coœ pyta³.Wiedzia³em z jego akt, ¿e jest porywczy, ale teraz by³ na valium.Ca³e szczêœcie.Mia³ dwa metry wzrostu i wa¿y³ ponad sto dwadzieœcia kilo.W sali bilardowej by³o zaskakuj¹co przyjemnie.Dwa wielkie okna wychodzi³y na plac æwiczeñ ogrodzony murem.Otacza³y go klony i wi¹zy.W ga³êziach drzew œwiergota³y ptaki.By³em sam na sam z Andersenem.Czy ten wielki facet to Supermózg? Jeszcze nie wiedzia³em.Gdyby waln¹³ mnie kul¹ albo kijem bilardowym, to co innego.Zagraliœmy oœmioma bilami.Nie by³ zbyt dobry.Celowo pud³owa³em, ¿eby daæ mu szansê, ale nie po³apa³ siê w tym.Mia³ szkliste oczy.- To jak ukrêcanie ³ebków tym pieprzonym sójkom! - mrukn¹³ wœciekle, kiedy nie wykorzysta³ kolejnej okazji.- A co z nimi nie tak? - zapyta³em.- One s¹ na dworze, a ja tutaj - odpowiedzia³.Potem spojrza³ na mnie spode ³ba.- Nie próbuj ze mnie nic wyci¹gaæ, okay? Znalaz³ siê wielki spec od zdrowia psychicznego.Wielkie gówno.Graj.Umieœci³em bilê w rogu, potem znów celowo spud³owa³em.Andersen d³ugo siê przymierza³ do nastêpnego uderzenia.Za d³ugo, pomyœla³em.Nagle wyprostowa³ siê.Popatrzy³ na mnie groŸnie, jakby coœ mu siê we mnie nie spodoba³o.Zesztywnia³ i napi¹³ miêœnie potê¿nych ramion.By³ spasiony, ale mia³ budowê zawodowego zapaœnika.- Coœ mówi³eœ, wielki specu?- Nie.- To mia³o byæ œmieszne? Wiesz, ¿e nie cierpiê tych pieprzonych sójek.Pokrêci³em g³ow¹.- Nic nie mówi³em.Andersen odszed³ od sto³u i zacisn¹³ ogromne ³apska na kiju bilardowym.- Móg³bym przysi¹c, ¿e s³ysza³em, jak pod nosem nazwa³eœ mnie cip¹.A mo¿e ciot¹? Albo cieniasem? Coœ w tym stylu.Spojrza³em mu prosto w oczy.- Skoñczy³eœ graæ, Andersen? To od³Ã³¿ kij.- Spróbuj mnie zmusiæ.Mo¿e myœlisz, ¿e ci siê uda, bo jestem cip¹?Przy³o¿y³em s³u¿bowy gwizdek do ust.- Jestem tu nowy.Zale¿y mi na tej pracy.Nie chcê ¿adnych k³opotów.- To Ÿle trafi³eœ, frajerze.Sam jesteœ pieprzon¹ cip¹.Andersen rzuci³ kij na stó³ i ruszy³ do drzwi.Po drodze potr¹ci³ mnie ramieniem.- Uwa¿aj, co gadasz, czarnuchu - powiedzia³ i splun¹³.Z³apa³em go i obróci³em twarz¹ do siebie.By³ cholernie zaskoczony.Chcia³em, ¿eby poczu³ moj¹ si³ê.Patrzy³em na niego.Jak siê zachowa sprowokowany?- To ty uwa¿aj, co gadasz - wycedzi³em szeptem.- Lepiej do mnie nie podskakuj.Puœci³em go.Odwróci³ siê i wyszed³ z sali.Mia³em nadziejê, ¿e jest Supermózgiem.Rozdzia³ 99Najbardziej obawia³em siê tego, ¿e Supermózg mo¿e znikn¹æ na zawsze.Polowanie na niego stawa³o siê raczej czekaniem albo modleniem siê, ¿eby zostawi³ jakiœ œlad.Zmiany dy¿urów w szpitalu zaczyna³y siê od pó³godzinnego przekazywania sobie przy kawie raportów o ka¿dym pacjencie.Powtarza³y siê terminy „afekt”, „podatnoœæ”, „interakcja” i oczywiœcie „pourazowe zaburzenia emocjonalne”.Cierpia³a na to co najmniej po³owa chorych.Poprzednia zmiana skoñczy³a pracê, moja zaczê³a.G³Ã³wnym zadaniem doradcy psychiatrycznego jest interakcja z pacjentami.Mia³em okazjê przypomnieæ sobie, dlaczego zosta³em psychologiem.Wróci³em do przesz³oœci.Czu³em i rozumia³em ich urazy.Otaczaj¹cy œwiat wydawa³ im siê niebezpieczny.Nie ufali ludziom.W¹tpili w siebie i mieli poczucie winy.Stracili wiarê i hart ducha.Dlaczego Supermózg wybra³ to miejsce na swoj¹ kryjówkê?Mój oœmiogodzinny dy¿ur wi¹za³ siê z kilkoma specyficznymi obowi¹zkami.O siódmej liczenie sztuæców w kuchni.Gdyby czegoœ brakowa³o - co zdarza³o siê rzadko - musia³bym przeszukaæ pokoje.O ósmej spotkanie sam na sam z pacjentem nazwiskiem Copeland.Mia³ sk³onnoœci samobójcze.Od dziewi¹tej regularne sprawdzanie, gdzie jest ka¿dy pacjent.Robi³em to co piêtnaœcie minut wed³ug tablicy obok dy¿urki pielêgniarek.Jednoczeœnie wyrzuca³em œmiecie.Ktoœ musia³ opró¿niaæ kub³y.Przy ka¿dym podejœciu do tablicy stawia³em kred¹ znaczki obok nazwisk najbardziej podejrzanych.Po godzinie mia³em siedmiu.James Gallagher znalaz³ siê na mojej liœcie po prostu dlatego, ¿e postur¹ przypomina³ Supermózga.By³ wysoki i potê¿ny.Wydawa³ siê czujny i inteligentny.Frederic Szabo mia³ zezwolenie na wychodzenie do miasta, ale wygl¹da³ na tchórzliwego.W¹tpi³em, czy móg³ byæ zabójc¹.Od powrotu z Wietnamu w³Ã³czy³ siê po kraju
[ Pobierz całość w formacie PDF ]