[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Zanim jeszcze wentylatory zdo³a³y oczyciæ powietrze z dymu, Kontrolerzy okr±¿yli ju¿ og³uszonego, prawie nie poruszaj±cego siê uciekiniera i zagnali go do sali rekreacyjnej.Po chwili do Conwaya zbli¿y³ siê oficer Korpusu.Skinieniem g³owy wskaza³ dziwaczny zestaw przyrz±dów, dopiero co pospiesznie zgromadzony w pomieszczeniu.Aparatura le¿a³a w stosach przy cianach, obok umundurowanych mê¿czyzn otaczaj±cych salê ciasnym szeregiem.Porodku obraca³ siê powoli SRTT szukaj±c drogi ucieczki.- Doktor Conway, jak s±dzê? - zapyta³ oficer niby to niedbale, ale wyra¼nie po¿era³a go ciekawoæ.- No wiêc, doktorze, co mamy teraz robiæ?Conway zwil¿y³ wargi.Dotychczas nie zastanawia³ siê nad tym zbyt d³ugo - myla³, ¿e to, co mia³ zrobiæ, przyjdzie mu ³atwo, skoro m³ody SRTT sta³ siê takim utrapieniem dla Szpitala, a szczególnie dla jego oddzia³u.Teraz jednak obudzi³o siê w nim wspó³czucie.By³ to w koñcu tylko dzieciak, który przesta³ nad sob± panowaæ w wyniku ¿alu, niewiadomoci i przera¿enia razem wziêtych.Jeli siê nie uda.Otrz±sn±³ siê ze zw±tpienia i bezsilnoci.- Widzi pan to co porodku sali? - powiedzia³ szorstko.- Trzeba je miertelnie przestraszyæ.Musia³, oczywicie, rozwin±æ swoje polecenie, ale Kontrolerzy w lot pochwycili, co mia³ na myli, i z wielkim o¿ywieniem i entuzjazmem zajêli siê, przys³anym dla nich sprzêtem.Przygl±daj±c siê temu ponuro Conway rozpozna³ urz±dzenia nale¿±ce do dzia³u uzdatniania powietrza, s³u¿by ³±cznoci i najprzeró¿niejszych kuchni, wszystko potrzebne do takiego celu, do jakiego nigdy go nie projektowano.By³y tam urz±dzenia wydaj±ce przenikliwy gwizd, przera¼liwe wycie i wreszcie inne, sk³adaj±ce siê z dwóch metalowych tac zderzanych ze sob±.Do tego wszystkiego dochodzi³y jeszcze okrzyki ludzi operuj±cych tymi ¼ród³ami ha³asu.Nie by³o ju¿ w±tpliwoci, ¿e SRTT jest przera¿ony Prilicla natychmiast przekazywa³ informacje o jego reakcjach emocjonalnych.Ale nie by³ jeszcze dostatecznie przestraszony.- Cisza! - rykn±³ nagle Conway.- Teraz sprzêt nieakustyczny!Dotychczasowy jazgot by³ tylko wstêpem.Teraz przysz³a kolej na rzeczywicie silne wra¿enia - ale wszystko w ciszy, bowiem jakikolwiek d¼wiêk wydany przez SRTT musia³ byæ teraz s³yszalny.Wokó³ dygoc±cej postaci w rodku sali buchnê³y ogniste kule, olepiaj±co jasne, ale o niewielkiej temperaturze.Jednoczenie zadzia³a³y pola si³owe to pchaj±c, to ci±gn±c malca po pod³odze; raz rzuca³y go w powietrze, po chwili za rozp³aszcza³y na pod³odze.Pola dzia³a³y na tej samej zasadzie, co degrawitatory, ale z o wiele wiêksz± precyzj±.Inni operatorzy pól u¿ywali ich do rzucania zapalonych rakiet w kierunku unieruchomionej, dziko szamoc±cej siê postaci, w ostatniej chwili zmieniaj±c kierunek ich lotu.SRTT by³ ju¿ przera¿ony nie na ¿arty, tak bardzo, ¿e wyczuwali to nawet nie-empaci.Kszta³ty, jakie przybiera³, ni³y siê Conwayowi po nocach jeszcze przez wiele tygodni.Uniós³ do ust mikrofon.- Czy jest jaka reakcja? - zapyta³.- Jeszcze nic - g³os O'Mary zagrzmia³ z g³oników rozstawionych wokó³ sali.- Nie mam pojêcia, co robicie, ale trzeba to jeszcze wzmocniæ.- Ale ta istota znajduje siê ju¿ w stanie skrajnego wyczerpania nerwowego.- zacz±³ Prilicla.- Jeli pan nie mo¿e tego znieæ, proszê wyjæ! - wpad³ na niego Conway.- Powoli, doktorze - ostro zabrzmia³ g³os O'Mary.Rozumiem, co pan czuje, ale niech pan pamiêta, ¿e ostateczny rezultat to wszystko wykreli.- Ale jeli siê nie uda.- zaprotestowa³ Conway.- A, zreszt±.Przepraszam - to ostatnie skierowa³ ju¿ do Prilicli.- Jak pan s±dzi - to ju¿ mówi³ do stoj±cego obok oficera - w jaki sposób mo¿na jeszcze bardziej zintensyfikowaæ nasze dzia³ania?- Dreszcz mnie przechodzi na myl o tym, ¿e ja sam móg³bym znale¼æ siê w podobnej sytuacji - powiedzia³ Kontroler przez zêby - ale mo¿na jeszcze spróbowaæ wirowania.Niektóre istoty mog±ce znieæ praktycznie wszystko zupe³nie puchn± w czasie wirowania.Do ciêgów, które SRTT obrywa³ od pól si³owych, do³±czy³o siê jeszcze wirowanie - nie zwyk³e obroty, ale dziki, ko³ysz±cy, podryguj±cy ruch wirowy, na sam widok którego Conwayowi ¿o³±dek podszed³ do gard³a.Zapalone flary miga³y wokó³ niego to z góry, to z do³u, niczym oszala³e ksiê¿yce wokó³ swej planety.Ju¿ wielu sporód obserwatorów straci³o swój pierwszy entuzjazm do tej akcji, za Prilicla ko³ysa³ siê i dygota³ na swych szeciu patykowatych nogach miotany huraganem emocji, który grozi³ porwaniem go ze sob±.Conway pomyla³ gniewnie, ¿e w³±czenie Prilicli do tej sprawy by³o b³êdem; ¿aden empata nie powinien stawiaæ czo³a podobnemu piek³u emocji.Zreszt± b³±d pope³ni³ ju¿ na samym pocz±tku, bo ca³y ten pomys³ by³ okrutny, sadystyczny, niesprawiedliwy.Ujrza³ siebie jako co gorszego od potwora.Wiruj±cy wysoko porodku sali rozmazany kszta³t, który by³ m³odym SRTT, wyda³ piskliwy, przera¿ony gulgot.Z g³oników w cianach wydoby³ siê straszliwy ³oskot; okrzyki, piski, trzask i tupot wielu nóg nak³adaj±cy siê na jakie d¼wiêki znacznie powolniejsze i wielokrotnie ciê¿sze.S³ychaæ by³o g³os O'Mary co si³ w p³ucach wykrzykuj±cy jakie nie wiadomo do kogo adresowane wyjanienia.- Do jasnej cholery, przestañcie ju¿, wy tam! - rozleg³ siê niezidentyfikowany g³os.- Tatu malucha obudzi³ siê i demoluje ca³y interes!Szybko, lecz ³agodnie, zatrzymali obrót malca i pucili go na ziemiê, potem za czekali w napiêciu, a¿ okrzyki i trzaski dochodz±ce do nich przez g³oniki z sali obserwacyjnej, osi±gn±wszy crescendo, opadn±.Ludzie stali nieruchomo patrz±c to na siebie nawzajem, to na pojêkuj±c± istotê na pod³odze, to na g³oniki w cianie i czekali.A¿ w koñcu doczekali siê.D¼wiêki dochodz±ce z g³onika przypomina³y ów gulgot transmitowany kilka godzin wczeniej, ale ju¿ bez ryku zak³Ã³ceñ, a poniewa¿ wszyscy dooko³a mieli w³±czone autotranslatory, s³ychaæ by³o równie¿ t³umaczenie.By³ to g³os SRTT seniora, wyleczonego, bowiem stanowi±cego ju¿ fizyczn± jednoæ, przemawiaj±cego zarówno uspokajaj±co jak i z wyrzutem do swego niesfornego potomka.Sprowadza³o siê to do stwierdzenia, ¿e ma³y by³ bardzo niegrzeczny, ¿e musi zaprzestaæ gonitw i ba³aganienia, a nic niemi³ego mu siê nie stanie, jeli bêdzie s³ucha³ otaczaj±cych go istot.Im prêdzej tak siê stanie, zakoñczy³ rodzic, tym szybciej bêd± obaj mogli udaæ siê do domu.Conway wiedzia³, ¿e uciekinier przeszed³ przez straszliwe mêki psychiczne.Mo¿e i zbyt ciê¿kie.Pe³en napiêcia przygl±da³ siê mu - wci±¿ jeszcze ni to rybie, ni to ssakowi, ni to ptakowi - jak kutyka³ w stronê ludzi.Kiedy malec ³agodnie i pos³usznie tr±ci³ jednego z Kontrolerów w kolano, okrzyk radoci, który siê rozleg³ o krok od niego, o ma³o nie spowodowa³ powtórnego szoku.- Kiedy Prilicla dostarczy³ mi klucza do tego, na co cierpi starszy SRTT, upewni³em siê, ¿e kuracja musi byæ wstrz±sowa - mówi³ Conway do Diagnostyków i Ordynatorów zgromadzonych wokó³ biurka O'Mary.Ju¿ to, ¿e siedzia³ w tak dostojnym towarzystwie, by³o dostatecznym dowodem uznania, jakim siê cieszy³, ale i tak denerwowa³ siê podczas dalszych wywodów.- Jego regres ku - dla niego - stadium p³odu, czyli ku ca³kowitej dezintegracji na pojedyncze, nie myl±ce komórki p³ywaj±ce w pierwotnym oceanie, by³ bardzo zaawansowany, mo¿e i za bardzo s±dz±c z jego stanu fizycznego.Major O'Mara próbowa³ ju¿ ró¿nych terapii wstrz±sowych, ale istota ta, przy swej fantastycznie elastycznej budowie komórkowej, mog³a to wszystko zneutralizowaæ lub zignorowaæ.Moja koncepcja zak³ada³a wykorzystanie cis³ej wiêzi fizycznej i emocjonalnej, które wykry³em pomiêdzy Seniorem i jego ostatnim potomkiem.W ten sposób chcia³em dotrzeæ do Seniora.Conway zamilk³ obiegaj±c wzrokiem otaczaj±c± ich ruinê.Sala obserwacyjna nr 3 wygl±da³a, jakby trafi³a w ni± bomba.Conway wiedzia³ o tych kilku gor±czkowych minutach, jakie up³ynê³y miêdzy ockniêciem siê Seniora z katatonii, a udzieleniem mu wyjanieñ.Odchrz±kn±³ i mówi³ dalej:- Zwabilimy wiêc Juniora do sali rekreacyjnej i próbowalimy go przestraszyæ, jak siê da³o najbardziej, jednoczenie transmituj±c wydawane przez niego d¼wiêki do pomieszczenia, w którym znajdowa³ siê rodzic.Poskutkowa³o
[ Pobierz całość w formacie PDF ]