[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Nie mia³am nic przeciwko nawet licznym s³owom, ale przecie¿, na litoœæ bosk¹, nie w tej chwili! Wysiadali wszyscy, razem z tobo³ami, wioz³am ich przez Malbork, drog¹ nieco okrê¿n¹, zwiedzali zamek, teraz chcieli drinka, herbaty i w ogóle odpocz¹æ.Ktoœ musia³ wnieœæ na piêtro cholerne baga¿e!Tê ostatni¹ kwestiê rozstrzygnê³a babcia.— M³ody cz³owiek o doskona³ej kondycji — rzek³a g³osem, który poskromi³by tr¹bê powietrzn¹ — bez w¹tpienia powinien pomóc osobom starszym od niego.Proszê zabraæ po³owê i postawiæ w holu.I sier¿ant, zbaraniawszy doszczêtnie w swojej sztywnoœci, zabra³.Drug¹ po³owê wniós³ £ukasz, znakomicie rozbawiony, dobrowolnie wzi¹wszy na siebie rolê opiekuñczego szofera.Uwolniony w holu od ciê¿aru sier¿ant oprzytomnia³.— Bêdzie krótko — zakomunikowa³.— Posiada pani dzia³kê pracownicz¹ przy ulicy Sasanki.Zajêta by³am czajnikiem, herbat¹, szklankami i kieliszkami, ponadto ¿adnej dzia³ki pracowniczej nie posiada³am, uwierzy³am zatem, ¿e istotnie bêdzie krótko.— Nie — odpar³am grzecznie, ale stanowczo.— Tak — upar³ siê sier¿ant.— Z domu pani jest Godlewska.— Jestem, owszem.Ale dzia³ki nie mam.— Ma pani.W roku szeœædziesi¹tym pierwszym przydzielona Stanis³awowi Godlewskiemu, adres siê zgadza, to jest pani poprzedni adres.Oderwa³am siê na chwilê od czajnika.— Panie, w szeœædziesi¹tym pierwszym roku mnie na œwiecie nie by³o.Urodzi³am siê dopiero w szeœædziesi¹tym czwartym, ma pan mój adres, móg³by pan mieæ tak¿e datê urodzenia.— Pani data urodzenia nie ma tu nic do rzeczy.— Dobry Bo¿e, nie chce pan chyba twierdziæ, ¿e w wieku niemowlêcym uprawia³am ziemiê!— Spadek po rodzicach dziedzicz¹ potomkowie.Dzia³ka po pani ojcu przesz³a na pani¹.Nie zaprzecza pani, ¿e Stanis³aw Godlewski by³ pani ojcem?— Nie.Nie zaprzeczam.Rodzina straci³a zainteresowanie baga¿ami i zaczê³a gromadziæ siê w kuchni.Nawet babcia zatrzyma³a siê w holu, blisko kuchennych drzwi.Uszy im ros³y w szaleñczym tempie.— Zatem dzia³ka nale¿y do pani — ci¹gn¹³ swoje sier¿ant.— Co pani o niej mo¿e powiedzieæ?— Nic.— Jak to, nic? Nie wie pani o tym, ¿e w pani rodzinie istnieje dzia³ka pracownicza?Zala³am herbatê wrz¹tkiem i wyci¹gnê³am z lodówki rozmaite napoje z nadziej¹, ¿e spragnione towarzystwo zajmie siê nimi przynajmniej w pewnym stopniu.Zarazem zrozumia³am nagle, co on mówi i o co mu chodzi.— A, ju¿ wiem! Nie istnieje, tylko istnia³a.Fakt.Po œmierci babci, a potem ojca, nikt nie mia³ do niej g³owy i moja matka odda³a j¹ w prezencie takiej jednej osobie.— Jakiej osobie?— Zaraz.W³aœnie usi³ujê sobie przypomnieæ, jak ona siê nazywa³a.Taka facetka w œrednim wieku, nie mia³a co robiæ i lubi³a roœlinki, prawie jej nie zna³am.Zdaje siê, ¿e mia³a jakieœ dzieci.Koniecznie chce pan to wiedzieæ?— Po to tu przyszed³em.Koniecznie.— No to muszê zajrzeæ do starych dokumentów, mo¿e tam siê jeszcze jakaœ informacja poniewiera.Pozwoli pan, ¿e najpierw podam herbatê i zrobiê tu co trzeba, bo, jak sam pan widzia³, przed chwil¹ wróci³am.Widaæ by³o wyraŸnie, ¿e na ¿adne zw³oki sier¿ant wcale nie chce pozwalaæ i moje czynnoœci gospodarskie nape³niaj¹ go obrzydzeniem, ale nie mia³ wyjœcia.Rz¹dy przejê³a babcia i w rezultacie musia³ usi¹œæ przy stole ze szklank¹ herbaty przed nosem.Zdaje siê, ¿e równie chêtnie usiad³by nad szklank¹ cykuty.Wygrzeba³am z dna szafy pude³ko z dokumentami i przynios³am je do jadalni, ¿eby nie budziæ g³upich podejrzeñ.Ukrywam coœ albo niszczê.Zaczê³am przegl¹daæ szparga³y od dna.Gdzieœ w œrodku znalaz³am przydzia³ na ow¹ dzia³kê i pokwitowania jakichœ op³at.Nic mi to nie da³o.Trafi³am na stary notes matki, sprzed trzydziestu lat, ró¿ne rzeczy tam by³y pozapisywane, na nosa i duszê otworzy³am go na literze D i rzeczywiœcie.Dzia³ka, numer 149, ogrodnik, nazwisko i telefon, dawno nieaktualny, Antoœ, te¿ telefon, mgliœcie przypomnia³am sobie, ¿e obok mia³ dzia³kê jakiœ Antoœ, którego moja matka nie znosi³a.Dalej zaœ Jadzia Stêpkowa, Spartañska 4, mieszkania 2.Bez telefonu, widocznie nie mia³a.Z triumfem pokaza³am to sier¿antowi.— Pamiêtam! Pani Stêpkowa! Jeszcze do szko³y chodzi³am, jak by³o gadanie, ¿e Stêpkowa na tej dzia³ce odwala robotê.I potem moja matka odda³a jej to ca³kiem na w³asnoœæ, z dobrego serca i z braku czasu.Ile¿ to by³o.? Przesz³o dwadzieœcia lat temu.I ¿adnych rachunków ju¿ nie p³aci³yœmy, Stêpkowa p³aci³a.Pojêcia nie mam, co z ni¹ dalej zrobi³a, wiêc niech mi pan ¿adn¹ dzia³k¹ nie zawraca g³owy.— W dokumentach zarz¹du figuruje nazwisko Godlewski.— To co ja panu na to poradzê? Niech sobie figuruje.Owszem, moja matka zamierza³a wszystko na ni¹ przepisaæ, ale widocznie nie przepisa³a.— Z jakiej przyczyny dawna dzia³ka ziêcia mojej siostry mo¿e obecnie interesowaæ policjê? — spyta³a babcia surowo i z wielk¹ godnoœci¹.Prawdê mówi¹c, sama by³am ciekawa.Sier¿ant siê ugi¹³, nie zd¹¿ywszy zapewne zmobilizowaæ si³.— Korzysta z niej jeden z podejrzanych.Zaraz.Ci¹ga³a Mariusz, pani go przecie¿ zna?— O, cholera.Ma pan racjê, nie Wleczony, tylko Ci¹ga³a.No trudno, pomyli³am siê.Czy móg³by pan w moim imieniu uprzejmie przeprosiæ majora?— To ma³o wa¿ne w tej chwili.— M³ody cz³owieku! — zgromi³a nieszczêsnego sier¿anta babcia.— Dobre wychowanie nigdy nie przestaje byæ wa¿ne.Zechce pan spe³niæ proœbê mojej wnuczki!Pomyœla³am, ¿e nastêpnym razem, na polecenie przes³uchania mnie i mojej rodziny, sier¿ant z³amie nogê.Albo rzuci siê sam jeden na szeœciu bandziorów z nadziej¹, ¿e zarobi przynajmniej z³amanie szczêki.Ugi¹³ siê znowu.— Tak, oczywiœcie — zapewni³ poœpiesznie.— Poproszê pani¹ o ten adres i nazwisko, pozwoli pani, ¿e przepiszê.Stêpkowa Jadwiga.Znaczy jak? Stêpkowa.to chyba z mê¿a, znaczy Stêpek? Czy Stêpko? Bo dla nas to du¿a ró¿nica, inaczej siê uk³ada alfabetycznie.— Nie mo¿e pan po prostu pojechaæ tam i popatrzeæ, kto na tej dzia³ce pracuje? — wtr¹ci³ siê £ukasz, który siedzia³ cichutko w k¹cie, chocia¿ ju¿ dawno móg³ jechaæ do domu.— Spytaæ, kim jest i tak dalej?Sier¿ant poderwa³ g³owê, spojrza³ na niego i w oku mu b³ysnê³o.— Znamy siê, znamy — uspokoi³ go £ukasz od razu.— Tkwiê w samym œrodku tej afery, sk³ada³em u was zeznania i niech mi pan teraz nie mówi, ¿e nagle mam siê staæ œlepy i g³uchy.Mnie te¿ zale¿y na odkryciu sprawcy.— Ach! — zauwa¿y³a drwi¹co ciotka Iza.— Zatem spó³ka.?Resztê dopowiedzia³a bez s³Ã³w, przenosz¹c wzrok z £ukasza na mnie i odwrotnie.— A dlaczego nie Stêpak? — wyrwa³ siê znienacka wuj Ignacy.— Stêpak to typ konia — przypomnia³ delikatnie wuj Filip.Sier¿ant, mimo wszystko, jak¹œ odpornoœæ zachowa³.— Gdyby Stêpak, proszê pana, to ona by³aby Stêpakowa.Tak siê te nazwiska odmieniaj¹, a ja tu widzê Stêpkow¹.Proszê nie podpowiadaæ, co mamy robiæ, bo sami to wiemy.Kiedy pani ostatni raz z tej dzia³ki korzysta³a?— O ile sobie przypominam, jak mia³am czternaœcie lat — odpar³am beztrosko.— Korzysta³am, nie wiem czy to w³aœciwe s³owo, bo zbiera³am gruszki, a potem musia³am je obieraæ i porobi³y mi siê pêcherze na palcach.Twarde by³y.Te gruszki, nie pêcherze.PóŸniej ju¿, chwaliæ Boga, nie.— A klucze?— Co klucze?— Do takich dzia³ek ma siê klucze, do furtki, do bramy, do altanki.Gdzie te klucze?— A sk¹d ja mam to wiedzieæ? Pewnie Stêpkowa dosta³a
[ Pobierz całość w formacie PDF ]