[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Od kuli zbyt szybko siêumiera, chyba ¿e trafi w odpowiedniemiejsce.Nagle zorientowa³em siê, ¿e on w³aœnie o tym myœli, opuœci³ bowiemlufê, celuj¹c w dolne partie brzucha, w którestrza³ oznacza³by raczej d³ug¹ i niezbyt przyjemn¹ agoniê.Gwa³towniewyprostowa³em rêce oparte na schodach i gdyby nie kopniak, zadany praw¹ nog¹,któr¹ machn¹³em jak kos¹, trafi³ tam, gdzie celowa³em, Henriques ju¿ wiêcej nierobi³by mi k³opotów.Lecz moja stopa jedynie musnê³a o prawe biodro i uderzy³a wprzedramiê, wytr¹caj¹c z d³oni pistolet który potoczy³ siê ku krawêdzi spocznikai zatrzyma³ kilka schodków ni¿ej.Henriques b³yskawicznie siê odwróci³, ¿eby go odzyskaæ, ja by³em równie szybki.Kiedy siê pochyli³ chwytaj¹czgubê, podskoczy³em i kopn¹³em go obiema nogami.Chrapliwie stêkn¹³ okropnymg³osem, zgi¹³ siê w pó³ i stoczy³ po schodach na pó³piêtro, lecz wyl¹dowa³ nanogach i.wci¹¿ mia³ w rêku pistolet.Nie waha³em siê ani chwili.Gdybym pobieg³ w górê, on by mnie dogoni³ w ci¹guparu sekund.Nawet gdyby uda³o mi siê uciec na dach, narobi³bym tyle ha³asu, ¿eGregori ju¿ by tam na mnie czeka³ - znalaz³bym siê miêdzy m³otem a kowad³em iMary straci³aby wszelkie szanse.Zaatakowaæ Henriquesa albo czekaæ na niego tam,gdzie siê znajdowa³em, to samobójstwo - mia³em jedynie nó¿ przymocowany paskamido lewego przedramienia, a moja zdrêtwia³a prawa rêka jeszcze nie by³a na tylesprawna, ¿ebym móg³ wyj¹æ go z pochwy, a tym bardziej walczyæ.Nawet wnajlepszej kondycji nie da³bym rady temu g³uchoniememu o niezwyk³ej sile, aprzecie¿ do normalnej kondycji wiele mi brakowa³o.Wskoczy³em wiêc w otwartedrzwi jak królik, który ucieka z w³asnej nory przed depcz¹c¹ mu po piêtachfretk¹.Rozpaczliwie rozgl¹da³em siê z niewielkiego balkonu.W górê na pomost dlaczyœcicieli okien czy w dó³ na k³adkê dla elektryków? I wtedy uœwiadomi³emsobie, ¿e nie mogê zrobiæ ani jednego, ani drugiego.Nie pozwala³a mi na tozdrêtwia³a rêka.Nie zdo³am zatem nigdzie dotrzeæ, zanim pojawi siê Henriques idopadnie mnie, kiedy tylko bêdzie chcia³.Dwa metry od balkonu przez ca³¹ szerokoœæ hali bieg³ jeden z ogromnych³ukowatych dŸwigarów.Nie przestawa³em o nim myœleæ, bo widocznie podœwiadomiezdawa³em sobie sprawê, ¿e jeœli przestanê o nim myœleæ, to ju¿ siê stamt¹d nieruszê i Henriques mnie zabije.Da³em nurka pod ³añcuchem, który zastêpowa³porêcz balkonu, i skoczy³em nad dwudziestometrow¹ przepaœci¹.Moja zdrowa noga wyl¹dowa³a pewnie na dŸwigarze, lewa zaœ nieco chybi³a ipoœlizgnê³a siê na grubej warstwie zdradliwej sadzy, która osiada³a tam przezca³e pokolenia parowych lokomotyw.Boleœnie uderzy³em siê w piszczel o krawêdŸ.Lew¹ rêk¹ zd¹¿y³em chwyciæ siê belki i na kilka pe³nych strachu sekund po prostuzawis³em a wokó³ ko³ysa³a siê ogromna pusta hala, przyprawiaj¹c mnie o zawrótg³owy.W koñcu wdrapa³em siê na dŸwigar i ju¿ by³em bezpieczny.Chwilowo.Niepewnie wsta³em.Nie mog³em ani czo³gaæ siê po dŸwigarze, ani powoli iœæ z rozpostartymi rêkami -nie by³o czasu.Po prostu pochyli³em g³owê i zacz¹³em biec.Belka mia³a niewieleponad dwadzieœcia centymetrów szerokoœci i pokrywa³a j¹ niebezpiecznie œliskawarstwa sadzy.Wzd³u¿ krawêdzi na ca³ej d³ugoœci znajdowa³y siê dwa rzêdy nitówz g³adkimi, wystaj¹cymi ³bami - gdybym siê o nie potkn¹³, na pewno straci³bym¿ycie.Mimo to bieg³em.W ci¹gu zaledwie dziesiêciu sekund pokona³em odleg³oœædwudziestu piêciu metrów do pionowej podpory, która ginê³a w mroku pod dachem.Przytrzymuj¹c siê jej, œmia³o przeszed³em na drug¹ stronê dŸwigaru i spojrza³emna balkon.Henriques sta³ na tle ¿elaznych drzwi.W wyprostowanej prawej rêce trzyma³pistolet, celuj¹c prosto we mnie, alezaraz go opuœci³ - zbyt póŸno mnie zobaczy³ i nie zd¹¿y³ poci¹gn¹æ za spust, nimznalaz³em schronienie za podpor¹.Rozgl¹da³ siê jakby z wahaniem.Ja zaœ kurczowo trzyma³em siê podpory, atymczasem w mojej zdrêtwia³ej prawejrêce powoli wraca³o ¿ycie.Henriques siê zastanawia³, a ja przeklina³em swoj¹g³upotê, bo wchodz¹c po zapasowych schodach, przez ca³¹ drogê ani razu nieobejrza³em siê za siebie.Ten g³uchoniemy zapewne robi³ wówczas obchódrozstawionych wartowników, znalaz³ pod schodami og³uszonego przeze mniecz³owieka i wyci¹gn¹³ odpowiednie wnioski.Nagle Henriques podj¹³ decyzjê.Postanowi³ nie skakaæ z balkonu na dŸwigar, comnie wcale nie zdziwi³o.Wspi¹³ siê po ¿elaznej drabince na pomost dlaczyœcicieli okien, podszed³ do miejsca, które znajdowa³o siê bezpoœrednio podmoim dŸwigarem, przelaz³ przez barierkê i na rêkach opuszcza³ siê coraz ni¿ej,a¿ jego stopy niemal dotknê³y belki.skoczy³ i przytrzyma³ siê œciany dlazachowania równowagi i, ostro¿nie siê odwróci³ i ruszy³ w moj¹ stronê jaklinoskoczek z wyci¹gniêtymi w bok ramionami.Ani myœla³em na niego czekaæ.Obróci³em siê i zacz¹³em iœæ.Nie zaszed³em daleko, bo nie mog³em - belkadociera³a do ceglanej œciany i tam po prostu siê koñczy³a.W pobli¿u nie by³o¿adnego balkonu ani pomostu.A pod sob¹ mia³em dwudziestometrow¹ przepaœæ, naktórej dnie blado po³yskiwa³y tory i hydrauliczne odboje.Sytuacja bez wyjœcia
[ Pobierz całość w formacie PDF ]