[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Dlatego te¿ dwukrotnie powiadam „z³o¿êci dziêkczynienia” — czyli bêdê Ciê s³awi³, Bo¿e Jedyny, za to, ¿eœ siêobejrza³ na Tewje i przyszed³ mu z pomoc¹; za to, i¿ sprawi³eœ, a¿ebymprzynajmniej zazna³ pociechy od mojego dzieciêcia, gdy z bo¿ej woli Przyjdêdo niej w odwiedziny i zastanê j¹ gospodaruj¹c¹ w takim dobrobycie; przyszafach pe³nych bielizny, spi¿arniach pe³nych pejsachowego smalcu irozmaitych konfitur, klatkach pe³nych kur, kaczek i gêsi.Nagle mój koñsiê rozbryka³ z górki w dó³ i zanim jeszcze zd¹¿y³em podnieœæ g³owê, byzobaczyæ, co siê tu ze mn¹ dzieje, ju¿ le¿a³em na ziemi, a wszystkie ró¿negary, bañki i ca³a furmanka na mnie! Ledwo uda³o mi siê z trudem i bólemwykaraskaæ spod tych gratów.Wsta³em pot³uczony, rozbity i ca³¹ z³oœæ,oczywiœcie, oraz zgorzknia³e serce wyla³em na konika.— Bodajbyœ siê podziemiê zapad³! Kto ciê prosi³, g³odomorze jeden, a¿ebyœ siê popisywa³ swoj¹umiejêtnoœci¹ galopowania z górki? Przecie¿ ¿eœ mnie — powiadam — omal nieunieszczêœliwi³ na ca³e ¿ycie, ty Belzebubie! — No i zdzieli³em go batem,ile wlaz³o.Mój rumak sam widaæ zrozumia³, ¿e dopuœci³ siê tu szkaradnegoczynu, tote¿ sta³ ze spuszczon¹ mord¹, choæ ty go wydoj.— A bodaj ciê lichoporwa³o! — powiadam poprawiaj¹c wózek.Zebra³em statki i „poszed³em wswój œwiat” — czyli pojecha³em dalej.Z³y znak, pomyœla³em w duchu.Bojê siê,czy siê aby czasem w domu nie sta³o jakieœ nowe nieszczêœcie.I tak te¿ by³o.Odjechawszy mo¿e ze dwie wiorsty, bêd¹c ju¿ niedaleko domu, ujrza³emzbli¿aj¹cego siê cz³owieka w postaci niewiasty.Podje¿d¿am bli¿ej,wpatrujê siê: Cejt³!.Nie wiem dlaczego, ale coœ mi siê jakby urwa³o wsercu.Zeskoczy³em z wozu.— Cejt³, to ty? Co ty tu robisz?Jak ta mi nie padniez p³aczem na szyjê:— Bóg z tob¹, córko moja — powiadam — czemu p³aczesz?— Oj— szlocha — tato, tato! — i zalewa siê ³zami.W oczach mi pociemnia³o, serceœcisnê³o siê w piersi.— Co ci jest, córko? Powiedz mi, co ci siê sta³o? — Iobejmujê j¹, œciskam, ca³ujê, a ona nic, tylko:— Tato, tato ukochany mój,najdro¿szy! Raczej raz na trzy dni — b³aga — zjeœæ kês chleba.Zlituj siê —prosi — nad moim m³odym ¿yciem! — I tak siê rozchlipa³a, ¿e wiêcej s³owawydobyæ nie by³a w stanie.„Och i jej” — myœlê sobie.Ju¿ ja siê domyœlam, oco chodzi.Czarci ponieœli mnie do Bojarki!— Po có¿ p³akaæ — mówiê g³adz¹c jejw³osy — g³uptasku! Po co szlochaæ? Nie to nie.Nikt ci, broñ Bo¿e, przemoc¹nie zawiesi, jak siê to mawia, bydlêcych podróbków na nosie.Myœmy —powiadam — myœleli tylko o tobie.Chcieliœmy, ¿eby tobie by³o jaknajlepiej, pragnêliœmy tylko twego dobra, ale skoro ci to nie przypada doserca, có¿ mo¿na zrobiæ? Widocznie — mówiê — nie jest przeznaczone.—Dziêkujê ci — ona mi na to — ojcze, obyœ ¿y³ jak najd³u¿ej! — I znów mi padana pierœ, znowu zaczyna mnie ca³owaæ, p³acz¹c przy tym i zalewaj¹c siê³zami.— Starczy ju¿ tego p³akania — mówiê.— „Wszystko marnoœæ” — czylipiero¿ki z miêsem te¿ w koñcu mog¹ zbrzydn¹æ.W³aŸ — powiadam — na wóz ijedŸmy lepiej do domu, bo matka tam, broñ Bo¿e, Bóg wie, co pomyœli!S³owem,wsiedliœmy na furê, zacz¹³em j¹ uspokajaæ i tak, i siak.— Przecie¿ na czymta ca³a historia w³aœciwie polega: myœmy tu ¿adnej z³ej myœli nie mieli.Boguwiadoma ca³a prawda.Chcieliœmy, jak siê to mówi, zabezpieczyæ dziecko naczarn¹ godzinê.A ¿e siê nie da tego zrobiæ, widocznie — powiadam — takajest wola boska.— Nie jest ci przeznaczone — mówiê — moja córko, przyjœæ nawszystko gotowe, gospodarowaæ w takim dobrobycie, a nam te¿ nie s¹dzonejest zaznaæ — powiadam — trochê radoœci na stare lata za nasz¹ mordêgê —mówiê.— Dzieñ i noc cz³owiek jest wprzêgniêty do tej taczki, ani jednejdobrej minuty nie mia³, a tylko wci¹¿ bieda, nêdza i utrapienia, gdziekolwiektylko na krok siê ruszy.— Oj tato! — ona mi na to z p³aczem.— Pójdê —powiada — s³u¿yæ, bêdê glinê miesi³a, ziemiê kopa³a!.— Czego p³aczesz,g³upia dziewczyno — mówiê do niej.— Czy ja ci, g³uptasku, coœ zarzucam? Czymam do ciebie pretensje? Tylko tak sobie.— mówiê.— Gorzko mi i ponuro naduszy, wiêc wylewam swe ¿ale przed Nim, przed Panem Wszechœwiata.To z Nimchcia³bym siê rozmówiæ i zapytaæ, dlaczego w ten sposób mn¹ kieruje.On jest— powiadam — Ojcem Mi³osiernym, lituje siê nade mn¹, chce siê przede mn¹wykazaæ ze strony jak najlepszej, oby mnie nie ukara³ za te s³owa, rozliczasiê — powiadam — ze mn¹ po bratersku, choæ krzycz cz³owieku chajwekajom!Ale widocznie — mówiê — tak byæ powinno.On jest tam wysoko w górze— powiadam — a my jesteœmy tutaj, pogr¹¿eni g³êboko w ziemi, dlatego te¿musimy twierdziæ, i¿ On jest sprawiedliwy i sprawiedliwe s¹ wyroki Jego.Jeœli zaœ zechcemy to samo rozwa¿yæ z innej strony, to czy nie oka¿e siêczasem, ¿e ja jestem wielkim durniem? Czego ja siê w³aœciwie tak rozbijam?Czego ja tak pomstujê? Co znaczy — mówiê — ¿e ja, nêdzny robaczek pe³zaj¹cypo ziemi, którego najl¿ejszy wiaterek, jeœli taka bêdzie wola Stwórcy, wmgnieniu oka w proch zetrze, pragnê swoim g³upim rozumem dawaæ rady Jemu iuczyæ Go, jak nale¿y œwiatem rz¹dziæ? Pewno, jeœli On ka¿e tak — powinno byætak, a nie inaczej, i nic tu ¿adne wyrzekania nie pomog¹.Czterdzieœci dniprzedtem — prawiê — zanim dziecko zostanie stworzone w ³onie matki, zjawiasiê anio³ i obwieszcza: „Córka owego — onemu przeznaczona jest” — czyliniechaj córka Tewji poœlubi Gecla ben Zoracha, a rzeŸnik Lejzer Wo³fpofatyguje siê i uda gdzie indziej szukaæ równego sobie, albowiem co do niegonale¿y, nie ucieknie mu, a tobie — powiadam — niech Najwy¿szy zeœle twegoprzeznaczonego, ale przynajmniej porz¹dnego cz³owieka, i oby jaknajrychlej.Omejn,taka niechaj bêdzie wola Wszechmocnego! — powiadam.— ¯ebymama przynajmniej nie krzycza³a.Ju¿ ja od niej pewno oberwê porz¹dn¹porcjê!.S³owem, przyjechaliœmy z córk¹ do domu, wyprz¹glem konika iusiad³em ko³o chaty, na murawie, usi³uj¹c wymyœliæ dla mojej ¿ony jak¹œbajkê z tysi¹ca i jednej nocy, a¿eby wybrn¹æ z tego nieszczêœcia.Wieczórzapada, s³oñce zachodzi; lato, ¿aby kumkaj¹ z daleka.Konik ze spêtanyminogami szczypie trawkê, krówki dopiero co wróci³y z pastwiska i stoj¹ nadcebrami czekaj¹c, by je wydojono.Dooko³a trawka pachnie — istny raj!Siedzê sobie tak przygl¹daj¹c siê wszystkiemu i myœlê jednoczeœnie o tym, jakto m¹drze Pan Bóg swój œwiat stworzy³
[ Pobierz całość w formacie PDF ]