[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Dotar³a tam szesnastego po po³udniu, wyczerpana g³odem i drog¹.Posili³a siê garœci¹ dzikich owoców i pod¹¿y³a lewym brzegiem jeziora.Wêdrowa³a tak ca³¹ noc i nastêpny ranek - 17 paŸdziernika - a¿ pad³a wreszcie pó³¿ywa pod drzewem, gdzie znalaz³ j¹ Briant.Fakty, o których opowiedzia³a Kate, by³y wydarzeniami wielkiej wagi.Na Wyspie Chairmana, gdzie m³odzi koloniœci ¿yli dotychczas ca³kiem bezpiecznie, wyl¹dowa³o siedmiu zbrodniarzy gotowych na wszystko.Czy zawahaj¹ siê, odkrywszy Grotê Francusk¹, zaatakowaæ siedzibê kolonistów? By³o to a¿ nazbyt oczywiste, ¿e bêd¹ usi³owali zaw³adn¹æ sprzêtem, ¿ywnoœci¹, broni¹, amunicj¹ i przede wszystkim narzêdziami, bez których nie mogliby naprawiæ szalupy.A w takim wypadku jaki¿ opór mogliby stawiæ ch³opcy, z których najstarszy mia³ oko³o piêtnastu lat?Nietrudno sobie wyobraziæ, jak silnie poruszy³a wszystkich opowieœæ Kate.S³uchaj¹c jej Briant myœla³ o tym, ¿e pierwsi bêd¹ nara¿eni na niebezpieczeñstwo Doniphan, Wilcox, Webb i Cross.Jak bowiem mog¹ mieæ siê na bacznoœci, nie wiedz¹c o pobycie rozbitków „Severna” na Wyspie Chairmana, i to w³aœnie w tej czêœci, któr¹ obecnie badaj¹? Czy¿ nie wystarczy strza³ z fuzji, aby banda Walstona spostrzeg³a obecnoœæ ch³opców? I wtedy wszyscy czterej wpadn¹ w rêce zbrodniarzy, po których nie bêd¹ siê mogli spodziewaæ ¿adnej litoœci!- Trzeba im pospieszyæ z pomoc¹ - - rzek³ Briant - i oby uda³o siê uprzedziæ ich jeszcze dziœ.- I sprowadziæ do groty! - dorzuci³ Gordon.- Teraz bardziej ni¿ kiedykolwiek powinniœmy byæ razem, aby przedsiêwzi¹æ wszelkie œrodki do odparcia napaœci z³oczyñców.- Tak - zgodzi³ siê Briant.- I skoro trzeba, by nasi koledzy wrócili, wróc¹ na pewno! Pójdê po nich!- Ty?- Tak, Gordon.- Jak¿e to?- Wsi¹dê do jolki razem z Mokiem.W parê godzin przep³yniemy jezioro i Rzekê Wschodni¹, jak to ju¿ kiedyœ zrobiliœmy.Wszystko przemawia za tym, ¿e znajdziemy Doniphana przy ujœciu.- Kiedy myœlisz wyruszyæ?- Dziœ wieczór - odpowiedzia³ Briant - kiedy ciemnoœci pozwol¹ nam przep³yn¹æ niepostrze¿enie.- Czy pojadê z tob¹, braciszku? - spyta³ Kubuœ.- Nie - odpar³ krótko Briant.- Musimy koniecznie wróciæ wszyscy czó³nem, a i tak z trudem pomieœcimy siê w nim w szeœciu!- A wiêc to nieodwo³alne postanowienie? - pyta³ Gordon.- Nieodwo³alne.By³o to rzeczywiœcie najlepsze wyjœcie - nie tylko ze wzglêdu na Doniphana, Wilcoxa, Crossa i Webba, ale te¿ i dla dobra ma³ej kolonii.Czterech ch³opców wiêcej, i to wcale nie najs³abszych - pomoc taka, w razie napaœci, nie by³aby do pogardzenia.Nie nale¿a³o traciæ ani chwili, skoro koniecznoœæ nakazywa³a, aby wszyscy znaleŸli siê w ci¹gu najbli¿szych godzin w grocie.Domyœlacie siê, ¿e latawiec nie wzlecia³ w przestworza, gdy¿ by³oby to najwiêksz¹ nieostro¿noœci¹.Zasygnalizowa³by bowiem obecnoœæ ch³opców Walstonowi i jego kamratom.Z tych samych wzglêdów Briant uzna³ za konieczne zdjêcie masztu sygna³owego z grani Wzgórza Aucklandzkiego.Wszyscy pozostali w hallu a¿ do wieczora.Kate wys³ucha³a relacji o przygodach ch³opców.Zacna kobieta nie myœla³a teraz o sobie, tylko o nich.Jeœli pozostan¹ razem na wyspie, bêdzie s³u¿yæ im z ca³ym oddaniem, otoczy ich opiek¹ i pokocha jak matka.Ju¿ teraz nazywa³a malców, Dole’a i Costara, owym pieszczotliwym mianem „papuzów”, jakie nosz¹ angielskie „babies”* na Dalekim Zachodzie.Service zaproponowa³ - na pami¹tkê swoich ulubionych powieœci - aby nazywano Kate „Piêtaszk¹”, gdy¿ przyby³a ona do Groty Francuskiej w pi¹tek, tak jak niezapomniany towarzysz Robinsona Kruzoe.- Ci z³oczyñcy to tak jak dzicy Robinsona! - doda³ Service.- Zawsze jest taki moment, kiedy dzicy siê zjawiaj¹, i taki, kiedy dochodzi siê z nimi do ³adu!O ósmej ukoñczono przygotowania do odjazdu.Moko, tak przywi¹zany do ch³opców, ¿e nie cofn¹³by siê przed ¿adnym niebezpieczeñstwem, cieszy³ siê na myœl, i¿ bêdzie towarzyszy³ Briantowi w tej wyprawie.Wziêli trochê ¿ywnoœci i, uzbrojeni w rewolwery i kordelasy, wsiedli obaj do czó³na.Po¿egnali siê z przyjació³mi, którzy ze œciœniêtym sercem patrzyli na oddalaj¹cych siê towarzyszy.Niebawem zniknêli w mroku spowijaj¹cym jezioro.Zerwa³a siê lekka bryza z pó³nocy i gdyby siê utrzyma³a, mog³aby wspieraæ jolkê w drodze, zarówno w tamt¹ stronê, jak i z powrotem.W ka¿dym razie bryza ta pomaga³a ch³opcom, kiedy p³ynêli z zachodu na wschód.Noc by³a bardzo ciemna - okolicznoœæ sprzyjaj¹ca dla Brianta, który pragn¹³ przemkn¹æ siê jeziorem niepostrze¿enie.Kieruj¹c siê busol¹, ch³opiec mia³ pewnoœæ, ¿e dotrze do przeciwleg³ego brzegu, gdzie wystarczy pop³yn¹æ kawa³ek w dó³ albo w górê, zale¿nie od tego, czy ³Ã³dŸ przybije poni¿ej, czy te¿ powy¿ej Rzeki Wschodniej.Briant i Moko skupili ca³¹ uwagê spogl¹daj¹c w owym kierunku: wydawa³o im siê, ¿e dostrzegaj¹ tam ognisko, które wskazywa³oby na obecnoœæ Walstona i jego bandy, gdy¿ Doniphan powinien obozowaæ na wybrze¿u, przy ujœciu rzeki.Przebyli szeœæ mil w dwie godziny.Bryza, choæ przybra³a na sile, nie wyrz¹dzi³a czó³nu szkody.Przybi³o tam, gdzie ch³opcy wyl¹dowali podczas pierwszej wyprawy; musieli pop³yn¹æ wzd³u¿ brzegu jeszcze pó³ mili, aby dotrzeæ do malutkiej zatoczki, poprzez któr¹ wody jeziora sp³ywa³y ku rzece.Zabra³o im to trochê czasu.Wiatr usta³ i trzeba by³o pos³ugiwaæ siê wios³ami.Spokój zdawa³ siê panowaæ wœród drzew pochylonych nad wod¹.Z g³êbi lasu nie dolecia³o ani szczekanie, ani wycie, ¿aden podejrzany blask nie zamigota³ wœród ciemnych zwa³Ã³w zieleni.Jednak¿e, oko³o wpó³ do jedenastej, Briant, siedz¹cy na rufie, przytrzyma³ rêk¹ Moko.O kilkaset stóp od rzeki, na prawym brzegu, przygas³e ognisko rzuca³o w ciemnoœci przyæmiony blask.Kto rozbi³ tutaj obóz?.Walston czy Doniphan?.Trzeba by³o siê o tym przekonaæ przed zapuszczeniem siê w dó³ rzeki.- Przybij do brzegu, Moko - powiedzia³ Briant.- Czy pan nie chce, abym mu towarzyszy³? - spyta³ ch³opiec cicho.- Nie.Lepiej, ¿ebym by³ sam.Mniejsze ryzyko, jeœli sam jeden bêdê siê podkrada³.Czó³no podp³ynê³o do brzegu i Briant wyskoczy³ na ziemiê, przykazawszy Mokowi czekaæ.Mia³ w rêku kordelas, a za pasem rewolwer, którym zamierza³ pos³u¿yæ siê dopiero w ostatecznoœci, pragn¹³ bowiem unikaæ wszelkiego ha³asu.Min¹wszy nadbrze¿n¹ ³¹czkê, dzielny ch³opak zaszy³ siê wœród drzew.Nagle zatrzyma³ siê.O dwadzieœcia kroków dalej, w s³abym œwietle dogasaj¹cego ognia, dostrzeg³ jakiœ cieñ czo³gaj¹cy siê, tak jak on sam, wœród traw.W tej¿e chwili rozleg³ siê straszliwy ryk, po czym jakieœ cielsko runê³o w przód.By³ to spory jaguar.Natychmiast rozleg³y siê krzyki:- Do mnie! Do mnie!Briant pozna³ g³os Doniphana.Jego towarzysze zostali w obozie, obok ogniska roz³o¿onego tu¿ nad rzek¹.Doniphan, którego jaguar przewróci³, szamota³ siê nie mog¹c u¿yæ broni.Wilcox, obudzony krzykami, nadbieg³ z wycelowan¹ fuzj¹, gotów daæ ognia.- Nie strzelaj! Nie strzelaj! - zawo³a³ Briant.I nim Wilcox zdo³a³ go dojrzeæ, rzuci³ siê na dzikie zwierzê, które zwróci³o siê ku niemu, gdy tymczasem Doniphan zerwa³ siê zwinnie.Szczêœciem Briant uskoczy³ w bok, zadawszy cios kordelasem
[ Pobierz całość w formacie PDF ]