[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Có¿ móg³bym powiedzieæ o nastêpnych dniach? Ka¿da godzinaprzynosi³a kolejne radoœci, pocz¹tkowo by³ to zachwytp³yn¹cy z nowych doœwiadczeñ, z eksperymentowania.Barwy,dŸwiêki, dotyk, smaki - wszystko to dociera³o do mnie wszerszej skali ni¿ w moim poprzednim wcieleniu.Zalewa³ymnie, wci¹ga³y w siebie, a ja wch³ania³em je bez opamiêtania,z rozkosz¹ ton¹³em w moim nowym œwiecie.I latanie - no tak, latanie! To by³o coœ wiêcej, coœ owiele wiêcej ni¿ dzieciêce marzenia.Który m³okos nie marzyo lodowatym wietrze, o wysi³ku, który niemal zrywamiêœnie i o tym tajemniczym uczuciu wichrzenia siê piór naskrzyd³ach podczas szybowania w górze? W miarê mijania dni,poza odczuciami, jakie na mnie ostatnio spad³y, czeka³a mniejeszcze jedna radoœæ: poznawanie.Mo¿e dlatego, ¿e ten nowyœwiat, w którym ja by³em nowym elementem, permanentnymeksperymentem, móg³ staæ siê œmierteln¹ zasadzk¹, jeœli bymnie wysila³ bezustannie uwagi, jeœli bym intensywnie nieobserwowa³ ca³ego œwiata.Patrzeæ, przypatrywaæ siê irozumieæ - ta gra nigdy nie sprawia³a mi tyle radoœci.Bêd¹ccz³owiekiem, nie docenia³em jej, mimo ¿e mia³em dodyspozycji tysi¹ce bestialskich œrodków s³u¿¹cychobserwacji.Potrafi³em godzinami siedzieæ czaj¹c siê w jakiejœ dobrejkryjówce, wch³aniaj¹c w siebie setki zdarzeñ.Ostro¿ne krokizajêcy pod krzakami albo rozleniwione sarny, które powoliprze¿uwa³y trawê na ³¹ce.Sta³a, wytrwa³a praca owadów albok¹piel s³oneczna jakiejœ ¿aby, trwaj¹ca wiele godzin,wszystko to fascynowa³o mnie.Zdobywanie jedzenia, wbrew moim wczeœniejszym obawom, niesprawia³o mi wiêkszych k³opotów.Nie budzi³o odrazy, tak jaksiê spodziewa³em.Po pewnym czasie polowa³em na norniki taksprawnie, jak w poprzednim wcieleniu trafia³em w wolnemiejsce do zaparkowania samochodu w œródmieœciu.¯yciewszêdzie sk³ada siê równie¿ z dzia³añ rutynowych.Powoli, niemal niezauwa¿alnie, wêdrowa³em na po³udnie,przezornie omijaj¹c wiêksze miasta.W przeciwieñstwie domoich wczeœniejszych podró¿y teraz nie korzysta³em z map,nie mia³em ¿adnego konkretnego celu.Pewnego dnia zaskoczy³omnie to, ¿e okolica wydaje mi siê znajoma.By³em tu tylkoraz, ale natychmiast rozpozna³em to miejsce.OczywiœcieOksford i wycieczka ze studentami z kolegium SercaJezusowego.Jak¿e im zazdroœci³em.Zazdroœci³em im parków zestarodrzewami, których korê pokrywa ciemnozielony mech,wszêdzie kwietniki, a obok piêkne budynki, ozdobione koronk¹ornamentów.I piêkne, pe³ne zbytku ceremonie.Czy to nieœmieszne? Sokó³, który zazdroœci? Sokó³, który przelatujenad miastem uniwersyteckim, siada w parkach, chodzi pozwieñczeniach budynków.Tak, wszêdzie by³em.Lata³em isiada³em na wie¿ach gotyckich koœcio³Ã³w, ozdobnych drobn¹kamienn¹ koronk¹.Zwiedzi³em kolumny, podcienia, jak jakiœkról-karze³ swój zaczarowany zamek.Zachwyca³em siê ka¿dymdrobiazgiem, ³ukami, witra¿ami, a potem wzlatuj¹c corazwy¿ej i wy¿ej, patrzy³em, jak fragmenty, kamienie, metal iszk³o razem tworz¹ wspania³y klejnot.Wlatywa³em po cicho przez otwarte okna i drzwi, lecia³empod szczytami strzelistych sklepieñ, bardzo bliskoornamentów, niemal muska³em je skrzyd³ami.Piêkno tworzonetu przez wieki odbiera³em jako swoje, mo¿e nawet bardziejni¿ którykolwiek z dziekanów, profesorów lub studentów.Boprzecie¿ mog³em byæ blisko tych piêknych rzeŸb i ozdób, owiele bli¿ej ni¿ oni.Tak blisko jak niegdysiejsikamieniarze i rzeŸbiarze.Mia³em te¿ wystarczaj¹co du¿oczasu, by podziwiaæ perfekcjê ich dzie³a.Ale czy naprawdêmia³em czas?Pocz¹tkowo nie myœla³em o tym, póŸniej nie chcia³em ju¿siê zastanawiaæ.Nad tym, ¿e kiedyœ skoñczy siê to wszystko,¿e bêdê musia³ oddaæ swoj¹ po¿yczon¹, jak balowy strój,postaæ, ¿e bêdê musia³ zapomnieæ o lataniu, tak samo jakpop³akuj¹ca dziewczyna o szeleœcie jedwabiu.To by³o coœ owiele wiêcej ni¿ umiejêtnoœæ latania.Lêki, nuda, zazdroœæ,zmêczenie, strach i nerwowoœæ, trwa³e atrybuty mojego ¿ycia,nale¿a³y ju¿ do przesz³oœci.Bywa³o mi zimno, bywa³emg³odny, zmêczony, przestraszony, ale jeœli zdo³a³em pokonaæte stany, otrzymywa³em w zamian ciep³o, poczucie sytoœci,radoœæ i przyjemnoœæ odkrywania.By³em szczêœliwy, silny iweso³y.Szczêœliwy w sposób godny cz³owieka, tak jakszczêœliwy nigdy przedtem nie by³em.Niepokoi³o mnie to, ¿eBeth mo¿e mnie wytropiæ i pozbawiæ mojej obecnej postaci.Niekiedy drêczy³y mnie wyrzuty sumienia, kiedy przypomnia³ymi siê strzêpy codziennych, niewiele znacz¹cych scen, jakierozgrywa³y siê miêdzy nami
[ Pobierz całość w formacie PDF ]