[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Brakuje nazbyt wielu czynników.Niejesteśmy w stanie wyobrazić sobie świata zorganizowanego na zasadzie xśrodowiska przystosowanego do umysłu rozumującego według wzorców x.Na przykładta świetlista siateczka wewnątrz ciała lalki.To może być cokolwiek.Może 'inasze ciała zawierają coś podobnego, chociaż jeszcze tego nie odkryliśmy.Gdybyśmy wpadli na właściwy trop.- wzruszył ramionami.- A co pan myśli otym? "To" było karminową gałką o średnicy dwóch cali, z wystającą wjednym miejscu naroślą. - Co w ogóle można o tym myśleć? - A Scott? Emma? - Zobaczyłem to u nich dopiero jakieś trzy tygodnie temu.KiedyEmma zaczęła się tym bawić.- Paradine skubał wargę.- Później Scott też sięzainteresował. - Co oni z tym robią? - Przesuwają tam i z powrotem na wysokości oczu.Ruchy nieukładają się w żaden wzór. - Dodajmy: wzór euklidesowy - uściślił Holloway.- Dzieci zpoczątku nie rozumiały celu działania zabawki.Musiały zostać do niejdokształcone. - To potworne - szepnęła Jane. - Nie dla nich.Emma zapewne pojmuje x szybciej niż Scott,ponieważ otoczenie nie zdołało jeszcze uwarunkować jej umysłu. Paradine zaprotestował. - Pamiętam przecież masę rzeczy z własnego dzieciństwa.Nawetbardzo wczesnego. - No i.? - Czy byłem wówczas.nienormalny? - Kryterium szaleństwa wyznaczają te rzeczy, których pan niepamięta - odparł Holloway.- Słowa "nienormalny" używamy, proszę zauważyć,jedynie jako wygodnego określenia na odstępstwa od akceptowanej normy.Odstandardowego pojęcia zdrowia psychicznego. Jane odstawiła szklankę. - Mówił pan, panie Holloway, że metoda indukcyjna w tymprzypadku zawodzi.A jednak wydaje mi się, że wyciąga pan daleko idące wnioski zcieniutkich przesłanek.Te zabawki to w końcu. - Jestem psychologiem, proszę pani, i specjalizuję się wdzieciach.Znam się na tym.Te zabawki mają dla mnie ogromne znaczenie i towłaśnie przez swój brak sensu. - Może się pan mylić. - Mam szczerą nadzieję, że tak.Chciałbym teraz przebadaćdzieci. - W jaki sposób? - zjeżyła się Jane. Holloway przedstawił jej swoją metodę i Jane przystała nabadanie, jakkolwiek nie bez wahania. - Niech będzie.Ale uprzedzam: moje dzieci to nie królikidoświadczalne. Psycholog zamachał w powietrzu pulchną dłonią. - Moje drogie dziecko, ja naprawdę nie jestem Frankensteinem.Jedyne, co mnie obchodzi, to indywidualny człowiek - chyba oczywiste, skoropracuję w ludzkich umysłach.Jeśli z dzieciakami dzieje się coś złego, chcę jewyleczyć. Paradine odłożył papierosa i zapatrzył się w siwą spiralę dymu,drżącą lekko w niewyczuwalnym przeciągu. - Można wiedzieć, czego się pan spodziewa? - Moja hipoteza jest następująca: jeśli niewykształcone umysłyzostały wprowadzone w kanał x, należy je stamtąd zawrócić.Nie twierdzę, że tonajmądrzejsze, co możemy zrobić, ale z naszego punktu widzenia będzie to zpewnością zabieg roztropny.Emma i Scott będą przecież kiedyś musielifunkcjonować w naszym świecie. - Tak, tak, oczywiście.Nie wydaje mi się jednak, aby coś z nimibyło nie tak.Rozwijają się typowo, są na wskroś normalni. - Z pozoru może to tak wyglądać.Żadne z nich nie ma powodu, byzachowywać się nienormalnie, prawda? Ale skąd może pan wiedzieć, czy.niemyślą inaczej? - Zawołam ich - oświadczył Paradine. - Proszę to zrobić w miarę niezobowiązująco.Nie chciałbymobudzić ich czujności. Jane ruchem głowy wskazała zabawki. - Niech zostaną, dobrze? - zaproponował Holloway. Psycholog nie śpieszył się z bezpośrednim przesłuchaniem Emmy iScotta.Udało mu się sprytnie wciągnąć Scotta w rozmowę, w której od czasu doczasu padały słowa-klucze.Nic z brutalnych testów skojarzeniowych - do tegotrzeba współpracy pytanego. Najciekawsze wydarzyło się, gdy Holloway wziął w rękę liczydło. - Mógłbyś mi pokazać, jak to działa? Scott zawahał się. - Tak, proszę pana.O - właśnie w ten sposób
[ Pobierz całość w formacie PDF ]