[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Samochód wyminął go, potem jeszcze kilka mniejszychbudynków, wreszcie dotarł na skraj gładkiego, rozległego pola.Szybowce czekały tu na uprzężach: półprzejrzyste membranyrozpięte na kruchych z wyglądu polikarbonowych szkieletach.Wibrowałylekko w porannej bryzie.Stał przy nich Robin Lanier:przystojny, swobodny Robin w szorstkim czarnym swetrze, w prawiewszystkich stymach grający partnera Angie.Teraz wysiadała z samochodu, ruszała ku niemu, śmiała się, gdyobcasy wbiły się w trawę.Reszta drogi z butami w ręku, z uśmiechem,w ramiona Robina, jego zapach, jego oczy.Wir, taniec montażu, kondensacja wsiadania do szybowca czekającegona srebrnej szynie indukcyjnej.Wypłynęli gładko nadpole, wznieśli się, skręcili, by pochwycić wiatr, w górę, wyżej, ażwielki dom stał się kanciastym kamykiem pośród szerokiego łanuzieleni przeciętego zmętniałym blaskiem łuku rzeki.i palec Priora na STOP, ściskający żołądek zapach jedzenia z wózkaobok łóżka, w każdym stawie tępy, mdlący ból magowego załamania.- Jedz - powiedział.- Niedługo wyjeżdżamy.Podniósł z talerza metalową pokrywę.- Sandwicz klubowy.Kawa, bułeczki.Zalecenie lekarza.Kiedy już znajdziesz się w klinice, przez jakiś czas nie będzieszmogła nic jeść.- W klinice?- U Geralda.W Baltimore.- Po co?- Gerald jest chirurgiem plastycznym.Popracuje nad tobą.Wszystko da się później odwrócić, jeśli zechcesz, ale sądzimy, żebędziesz zadowolona z wyników.Bardzo zadowolona.- Tenuśmiech.- Czy ktoś ci kiedyś mówił, Mona, jak bardzo jesteśpodobna do Angie?Zerknęła na niego, milcząc.Zdołała usiąść, wypić pół filiżankiwodnistej czarnej kawy.Nie mogła się zmusić do spojrzenia nasandwicza, ale zjadła słodką bułeczkę.Smakowała jak tektura.Baltimore.Nie była pewna, gdzie to jest.Gdzieś tam szybowiec wciąż wisiał nad oswojoną zieloną krainą, gdzieśbyło futro na ramionach i Angie na pewno ciągle się śmiała.Godzinę później, w holu, kiedy Prior podpisywał rachunek, zobaczyła czarnewalizki Eddy'ego z klona aligatora, przejeżdżające na automatycznym wózkubagażowym.Wtedy wiedziała już na pewno, że Eddy nie żyje.Na drzwiach gabinetu Geralda wisiała tabliczka z dużymi, staromodnymiliterami, na czwartym piętrze bloku w mieście, o którym Prior mówił,że nazywa się Baltimore.W budynkach tego typu wznosi się tylko ramę,a firmy wynajmujące biura sprowadzają własne moduły.Jak w wielopiętrowymobozowisku przyczep campingowych, wszędzie pełno było wiązek kabli,światłowodów, rur kanalizacyjnych i wodociągowych.- Co tu pisze? - spytała Priora.- Gerald Chin.Dentysta.- Mówiłeś, że jest chirurgiem plastycznym.- Jest.- Dlaczego nie możemy zwyczajnie iść do butiku, jak wszyscy?Nie odpowiedział.Niewiele teraz czuła.Jakaś część umysłu podpowiadała jej, żenie jest tak wystraszona jak powinna.Zresztą może to lepiej, bogdyby naprawdę się bała, nic nie mogłaby zrobić, a stanowczochciała wyrwać się z tej sprawy.Nieważne, o co tu chodzi.Podczasjazdy znalazła jakiś przedmiot w kieszeni kurtki Michaela.Dziesięćminut trwało, nim odkryła, że to paralizator; nerwowe garnituryczęsto nosiły takie zabawki.Przypominał rękojeść śrubokręta z parątępych metalowych rogów zamiast głowicy.Prawdopodobnie ładowało sięgo z gniazdka w ścianie; miała nadzieję, że Michael tegopilnował.Uznała, że Prior nie wie o paralizatorze.Takie rzeczy byłyprawie wszędzie legalne, ponieważ nie powinny powodować trwałychuszkodzeń.Jednak Lanette znała dziewczynę, którą porządnietakim załatwili i właściwie nigdy nie wyzdrowiała.Jeśli Prior nie wiedział, że ma w kieszeni paralizator, to znaczy,że nie wiedział wszystkiego.Chociaż zależało mu, żeby w to wierzyła.Ale nie wiedział też, jak bardzo Eddy nie cierpiał hazardu.Nie czuła specjalnie żalu w związku z Eddym, chociaż byłapewna, że nie żyje.Nieważne, ile by mu dali, i tak nie zostawiłbytych walizek.Nawet gdyby zamierzał kupić całkiem nową garderobę,musiałby się przecież ubrać, żeby wyjść do sklepu.A te aligatorowewalizki były dla niego czymś szczególnym; kupił je odhotelowego złodzieja w Orlando i stały się rzeczą najbardziej zbliżonądo rodzinnego domu.Zresztą, kiedy się dobrze zastanowić, niewyobrażała sobie, żeby się zgodził na taki układ.Najbardziej naświecie pragnął wkręcić się w jakiś wielki interes.Uważał, że wtedyludzie zaczną go traktować poważnie.I w końcu ktoś potraktował go poważnie, myślała, kiedy Prior wniósł jejtorbę do kliniki Geralda.Ale nie w taki sposób, w jaki Eddy by pragnął.Przyjrzała się dwudziestoletnim plastikowym meblom, stosom magazynów zgwiazdami stymów i japońskim tekstem.Wyglądało tu jak u fryzjera wCleyeland.I nikogo nie było, nawet za biurkiem rejestratorki.Gerald wszedł przez białe drzwi.Miał na sobie taki fartuch z marszczonejfolii, jakich sanitariusze używają przy wypadkach drogowych.- Zamknij drzwi - polecił Priorowi przez niebieską papierową maskę,kryjącą jego nos, usta i brodę.- Witaj, Mono.Wejdź tutaj, proszę.Wskazał białe drzwi.Ściskała w dłoni paralizator, ale nie wiedziała, jak go włączyć.Ruszyła za Geraldem.Prior zamykał tyły.- Usiądź - rozkazał Gerald.Usiadła na białym emaliowanym krześle.Podszedł bliżej, spojrzał jej w oczy.- Musisz odpocząć.Mono.Jesteś zmęczona.Na uchwycie paralizatora znalazła karbowany przycisk.Nacisnąć go? Przesunąćdo przodu? Do tyłu?Gerald przeszedł do białej skrzyni z szufladami i wyjął coś.- O, jest.- Wyciągnął w jej stronę okrągły przedmiot z jakimśnapisem z boku.- To ci pomoże.Prawie nie poczuła odmierzonej dawki aerozolu.Dokładnietam, gdzie próbowała zogniskować spojrzenie, na pojemniku pojawiła sięczarna plama.Rosła.Pamiętała, że kiedyś staruszek tłumaczył jej, jak się zabija zębacze.Zębacz ma w czaszce dziurę porośniętą skórą.Trzeba wziąć cośsztywnego i wąskiego, drut, nawet gałązkę z miotły, i zwyczajnie wsunąć ją.Pamiętała Cleveland i zwykły dzień, zanim przyszła pora nawyjście do pracy.Siedziały wtedy z Lanette i przeglądały magazyn.Znalazły fotografię roześmianej Angie w restauracji z jakimiśludźmi.Wszyscy byli śliczni, ale poza tym sprawiali wrażenie, jakbyroztaczali rodzaj poświaty.Nie naprawdę, na fotografii, ale ta poświatatam była.To się czuło.Patrz, powiedziała do Lanette, pokazujączdjęcie.Mają poświatę.To się nazywa: pieniądze, powiedziała Lanette.To się nazywa: pieniądze.Zwyczajnie wsunąć.20Hilton SwiftJak zawsze, przybył bez zapowiedzi.I sam.Śmigłowiec Netu wylądował nibyzagubiony komar, rozdmuchując na wilgotnym piasku pasma wodorostów.Wsparta o przerdzewiałą balustradę obserwowała, jak zeskakuje naziemię
[ Pobierz całość w formacie PDF ]