[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Wydaje siê, ¿e takie odczucie powinno byæ przera¿aj¹ce, ale nie by³o.Noc stawa³a siê dziwnie ciep³a i bardzo przyjazna.S³ysza³em g³os mojej matki poœród szumu wiatru pod strzech¹ i zniekszta³conych odg³osów waszej rozmowy.Wypi³em jeszcze wiêcej.W koñcu opró¿niliœmy ca³¹ butelkê do dna, zjedliœmy pieczonego wieprza, ob³o¿onego liœæmi i podduszonego w wykopanej przez nas dziurze.Przy³o¿y³em sobie do g³owy osmolone uszy naszej ofiary i goni³em ciê po ca³ymi wzgórzu; oboje piszczeliœmy i chichotaliœmy.PóŸniej, nieprzytomny ze zmêczenia, patrzy³em w jasno nakrapiane niebo, obracaj¹ce siê dok³adnie nad miejscem, w którym siedzia³em, tak jakby ka¿da gwiazda nachyla³a siê, by mnie zobaczyæ.ma³ego dzikusa, który zbudowa³ dom, który mieszka z prawdziwymi ludŸmi, który ma swoje imiê!Wsta³em i niepewnym krokiem pod¹¿y³em za tob¹ i twoim ojcem na dó³, w kierunku pla¿y.Prospero trzyma³ w rêku p³on¹c¹ ¿agiew, która migota³a przede mn¹ jak œwietlik.Las szumia³ g³oœno, a piosenki mojej matki dŸwiêcza³y cichutko w mych uszach.Dotarliœmy do brzegu i zatrzymaliœmy siê, by popatrzeæ na ksiê¿ycow¹ pianê wcinaj¹c¹ siê w piasek.Czu³em, ¿e wype³nia mnie coœ mocnego, coœ tak odwiecznego jak przyp³ywy, coœ, co stanowi nieodzown¹ czêœæ mnie.S³ysza³em nucenie mojej matki, ale równoczeœnie dŸwiêk mojego w³asnego imienia, które mi nadano i które teraz oznacza³o.mnie.- Ka-li-ban! - zanuci³em.Odwróci³aœ siê i spojrza³aœ na mnie, Mirando.Twoje oczy zrobi³y siê wielkie ze zdziwienia i rozbawienia, ale nie uœmiechnê³aœ siê.Twój ojciec tak¿e zachowa³ kamienn¹ twarz, stoj¹c z rêkami skrzy¿owanymi na piersiach, kiedy zrobi³em kilka kroków w przód, za uciekaj¹c¹ fal¹.- Ban! Ban! Kali-kali-ban! - podnios³em g³os.Spojrza³em w górê na niebo, by odnaleŸæ ksiê¿yc, który by³ moim jedynym towarzyszem po œmierci matki, ale nie mog³em go dostrzec.Œpiewa³em dalej, dopasowuj¹c s³owa do melodii, która mog³a byæ melodi¹ mojej matki albo tak¹, która wpad³a do mojej pijanej g³owy ca³kiem innymi drzwiami.Ban! Ban! Kaliban!Kali-Kali-Ban!Œpiewa³em coraz g³oœniej i g³oœniej, obracaj¹c siê doko³a swej osi, a¿ w koñcu zakrêci³o mi siê w g³owie i run¹³em do wody.Œmiej¹c siê, wyci¹gnêliœcie mnie z wody i pomogliœcie doczo³gaæ siê do pla¿y.Wci¹¿ wszystko wirowa³o mi w g³owie i nie mog³em sobie przypomnieæ, dlaczego w ogóle zacz¹³em œpiewaæ.Usiedliœmy na piasku, ty i ja; twój ojciec pozosta³ na brzegu.Trzês¹c siê z zimna, przytuli³em siê bokiem do ciebie, po czym ca³a zawartoœæ mojego ¿o³¹dka gwa³townie przedosta³a siê do gard³a i pokonuj¹c zêby wytryskiwa³a na zewn¹trz.Napad nie trwa³ d³ugo.Kiedy skoñczy³em, przykry³aœ wymiociny piaskiem i posz³aœ na brzeg, nabraæ w d³onie morskiej wody, któr¹ po chwili przemy³aœ mi twarz.Twój ojciec obserwowa³ nas; w ciemnoœci nie mog³em dostrzec wyrazu jego oblicza.Kiedy zrobi³o mi siê trochê lepiej, Prospero powiedzia³:- Patrz!Wyrwa³ z ziemi wsadzon¹ tam ¿agiew i zakreœli³ ni¹ na czarnym niebie ogniste ko³o.Gdy zatrzyma³ j¹ w powietrzu, p³on¹ca figura pozosta³a.Narysowa³ te¿ inne kszta³ty, kontury zwierz¹t, ptaków i ryb, kreœli³ te¿ znaki, które nie przypomina³y jednak tych, które widzia³em w jego ksiêgach.Sprawi³, ¿e wisz¹ce ognie zaczê³y przybieraæ ró¿ne kolory: na pocz¹tku czerwony, póŸniej kapi¹cy na ziemiê srebrny, a na koñcu niebieski, pulsuj¹cy jak melodia œwierszcza, tym razem wykonywana przez œwiat³o.Patrzyliœmy.Z radoœci klaska³aœ w d³onie.Po chwili Prospero pomacha³ swoimi d³ugimi palcami i ogniste obrazki zniknê³y w falach.Para zasycza³a i wzbi³a siê do góry, zakrywaj¹c go na moment.Gdy opad³a, sta³ nad nami jak czarne niebo, na którym nie ma gwiazd.Niewiele pamiêtam z drogi powrotnej na wzgórze.Szum lasu wydawa³ siê przyt³umiony, a pochodnia, niesiona przez Prospera, wydawa³a siê znacznie bardziej oddalona ni¿ podczas drogi na pla¿ê, tak jakby pali³a siê na koñcu g³êbokiego tunelu.Kiedy dotarliœmy do nowego domu, twój ojciec powiedzia³:- Jesteœ chory.Przeœpij siê przy ogniu.Umyæ mo¿esz siê jutro.Skuli³em siê obok paleniska.Na moment ogarn¹³ mnie smutek, ¿e ty i on odeszliœcie do drugiej izby, ale ciep³o ¿arz¹cych siê wêgli uœpi³o mnie szybko.Kiedy przypomnê sobie nastêpny rok czy nawet dwa, to widzê œwiat, który staje siê coraz bardziej twardy, tak jak b³oto w promieniach s³oñca
[ Pobierz całość w formacie PDF ]