[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Wichura wzmaga³a siê.Na twarzach poczuli krople deszczu.Po drugiej stronieulicydostrzegli spiesz¹cego do domu mê¿czyznê o g³owie owcy, obarczonego narêczemzakupów.Spojrzenie jego ¿Ã³³tych oczu pad³o na nich przelotnie, potem jednak odwróci³wzrok.Supermarket usytuowany by³ dok³adnie na skrzy¿owaniu Franklin Avenue i HighlandStreet.Jego okna lœni³y blaskiem.Kiedy siê zbli¿yli, Martin zacz¹³ biec, aAlison tak¿eruszy³a truchtem, aby dotrzymaæ mu kroku.Jeszcze z przeciwleg³ego chodnikaMartindostrzeg³ Emilia przy jednej z kas.Ch³opiec czeka³ w kolejce.Te ciemne,rozczochranew³osy, drobna, blada twarzyczka.– O, tam! – krzykn¹³ z ulg¹ Martin.– Popatrz, tam jest!Nietrudno go by³o zauwa¿yæ.Emilio by³ jedyn¹ osob¹ w ca³ym sklepie pozbawion¹jakichkolwiek widocznych zniekszta³ceñ.Kasjer mia³ wyd³u¿on¹, szczurz¹ twarz istuka³ wklawisze d³ugimi szponami.Tu¿ za Emiliem sta³a kobieta o maleñkiej g³Ã³wce iniezwyklenapuchniêtym ciele; jej twarz stanowi³o jedynie kilka szkar³atnych punkcików.Gdy Martin iAlison dotarli do okna i rozejrzeli siê po sklepowym wnêtrzu, ujrzeli istotyrodem zkoszmarów sennych wêdruj¹ce wszêdzie naoko³o, niektóre przebieraj¹ce licznymikoñczynami jak paj¹ki, inne z ogromnymi chybocz¹cymi siê g³owami, jak u paniCapelli,jeszcze inne przypominaj¹ce najbardziej psy.Oto na w³asne oczy widzieli œwiat,opisanyprzez Lewisa Carrolla w Po Drugiej Stronie Lustra œwiat, który z powodu jegoniewiarygodnego okropieñstwa pisarz zdo³a³ przedstawiæ jedynie jako dzieciêc¹fantazjê.Toby³ œwiat, w którym ludzie przybieraj¹ sw¹ prawdziw¹ postaæ, a coœ takiegoprzekracza³ogranice tego, co wiktoriañska wyobraŸnia zgodzi³aby siê zaakceptowaæ.Kiedy stwory w supermarkecie mija³y jedno z wypuk³ych luster systemubezpieczeñstwa,wisz¹cych w rogach, ich wygl¹d ulega³ momentalnej zmianie.Wygl¹da³y wtedyprawie jaknormalni ludzie.Jedynie ich twarze by³y nieproporcjonalnie du¿e, a reszta cia³ai nogikurczy³y siê niczym u krasnali – by³ to efekt skrzywienia powierzchni luster.– O, mój Bo¿e – mruknê³a Alison.– To przypomina jakieœ potworne zoo.Martin jednak zdecydowany by³ dostaæ siê do Emilia.Raz i drugi zabêbni³ d³oni¹w oknoi w koñcu ch³opiec uniós³ wzrok i dostrzeg³ go.Jego twarz natychmiast rozjaœni³szerokiuœmiech.Martin gwa³townymi ruchami poleci³ mu, aby zaraz wyszed³ ze sklepu.Emilio upuœci³ swoje zakupy i wybieg³ na ulicê.Martin szeroko otwar³ ramiona iobajmocno siê uœciskali.– Przyszed³eœ! – szlocha³ Emilio.– Myœla³em ju¿, ¿e nigdy siê nie zjawisz! ¯ebêdê tumusia³ zostaæ na zawsze!Martin otar³ mu ³zy, czule zmierzwi³ w³osy, po czym wyprostowa³ siê.– Czas wracaæ – oznajmi³.– Nie wydaje mi siê, aby coœ ci siê mia³o staæ, jeœliprzejdzieszprzez lustro.Ale mamy coœ wa¿nego do zrobienia.Coœ bardzo niebezpiecznego.Emilio drepta³ obok niego, kiedy maszerowali z powrotem do domu pañstwaCapellich.– Zrobisz to? – spyta³ Martin.– Jesteœ jedyn¹ osob¹, która mo¿e tego dokonaæ.– Spróbujê – wydysza³ Emilio.Wichura dê³a im w twarze tak mocno, ¿e kiedy dotarli do domu, prawie nie mieliju¿ si³iœæ dalej.P³achty gazet owija³y im siê wokó³ kostek, a suche palmowe liœciech³osta³y twarze.Ulice by³y niemal zupe³nie wyludnione, ale Martin dos³ysza³ wycie syrenstra¿ackich,przyt³umione rykiem wichru, i odleg³e krzyki ogromnego t³umu, niczym faledalekiegooceanu rozbijaj¹ce siê o brzegi.Na podjeŸdzie Martin podniós³ koniec liny i id¹c naprzód, zacz¹³ owijaæ j¹ sobiewokó³³okcia.Emilio poci¹gn¹³ go za rêkaw.– Ale nie bêdê musia³ wracaæ do nich? – NajwyraŸniej mia³ na myœli lustrzanychCapellich.Alison objê³a go ramieniem i uœmiechnê³a siê.– Nie ma mowy, gringo.Zostajesz z nami.Wspiêli siê na schody, podczas gdy Martin nadal zwija³ linê.Drzwi oznaczoneillepaCby³y lekko uchylone.Dobiega³y zza nich dŸwiêki straszliwie fa³szuj¹cegooperowego œpiewu,jak gdyby ktoœ puœci³ p³ytê w przeciwn¹ stronê.Alison szybko przeprowadzi³aobok nichEmilia, ch³opiec jednak nie móg³ siê powstrzymaæ, by na nie nie zerkn¹æ.Bógjeden wie,jakie groteskowe wspomnienia pozosta³y mu po tym, co siê tam dzia³o.Przedziwnepotwornoœci, które tam ogl¹da³: cz³owiek w pe³ni swej chwa³y.Martin dotar³ ju¿ niemal do szczytu schodów, gdy naraz drzwi jego w³asnegomieszkaniaotwar³y siê odrobinê.Natychmiast zatrzyma³ siê z wal¹cym sercem.Alison spyta³awystraszonym g³osem:– Kto to?Drzwi na moment zamar³y, po czym rozwar³y siê szerzej.– Kto tam jest? – zawo³a³ Martin.OdpowiedŸ na jego pytanie nadesz³a bezzw³ocznie.W drzwiach pojawi³ siê on sam,a zanim Alison.Ich w³asne odbicia, identyczne w ka¿dym szczególe, lecz w jakiœsposóbobdarzone w³asnym, niezale¿nym ¿yciem.Stanê³y teraz na najwy¿szym stopniu idobrotliwieuœmiechnê³y siê do nich.Martin poczu³ grozê przekraczaj¹c¹ wszystko, czego doœwiadczy³ od czasu, gdyotworzy³oczy i ujrza³ stoj¹cego nad sob¹ Boofulsa.Gdyby na podeœcie czeka³ na niego samBoofulsalbo panna Redd lub nawet ten wœciek³y kot, Ga³ka, to móg³by jakoœ sobie z tymporadziæ.Ale stan¹æ twarz¹ w twarz z samym sob¹ i to tak szyderczo uœmiechniêtym – toby³o wiêcej,ni¿ móg³ znieœæ jego system nerwowy.– O, Bo¿e – szepn¹³.– Bo¿e, to ju¿ koniec.Alison sta³a nieruchomo ze zbiela³¹ twarz¹, sparali¿owana strachem.– O co ci chodzi, Alison? – naigrywa³o siê z niej jej odbicie.– Nie mów mi, ¿ezewszystkich ludzi w³aœnie ty boisz siê spojrzeæ na sam¹ siebie?Odbicie Martina uœmiechnê³o siê i ujê³o d³oñ lustrzanej Alison, jakby od latbyli wsekrecie przyjació³mi.– Co z ciebie za œmia³ek, Martin! Ca³a ta wyprawa w g³¹b œwiata luster, jedyniepo to, byuratowaæ twego piêcioletniego kolegê.Pseudo-Martin zszed³ kilka stopni, tak ¿e znalaz³ siê tu¿ przed swym orygina³em.– Zawsze mia³eœ wielkie plany, prawda? Ma³y cz³owieczek, wielkie plany.Có¿,chybamo¿emy ci to wybaczyæ.Ka¿dy cz³owiek ma prawo do marzeñ.A twoim najlepszymmarzeniem by³ Boofuls!, musical autorstwa Martina Williamsa.Spójrz, do czego todoprowadzi³o! Zmieni³o ca³y œwiat, czy¿ nie?– ZejdŸ mi z drogi – warkn¹³ ochryple Martin
[ Pobierz całość w formacie PDF ]