[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Czy to, co œpiewasz, to twoja pieœñ œmierci?Znowu ¿adnej reakcji.Bardzo dobrze.Nie widzê powodów, by przed³u¿aæ tê rozgrywkê, ³owco.Kot przeszed³ miêdzy drzewami i wkroczy³ na otwarty teren.Ostatnia szansa.Czy nie wyci¹gniesz nawet no¿a?Billy wsta³ i wolno odwróci³ siê ku niemu.Nareszcie.Obudzi³eœ siê.Bêdziesz ucieka³?Billy nie drgn¹³.Kot skoczy³.Rozleg³ siê trzask.Kiedy ziemia zapad³a siê pod zwierzêciem, w umyœle Billy’ego czas stan¹³ w bezruchu.Uruchamiaj¹c automatyczny szpadel nie by³ pewien, czy dobra³ w³aœciw¹ szerokoœæ rowu, który go otacza³.Teraz, gdy za³ama³o siê przykrycie i Kot znikn¹³ w dole, z satysfakcj¹ stwierdzi³, ¿e oceni³ prawid³owo.Natychmiast ruszy³, by przerzuciæ k³adkê z blatu sto³u.Nie zatrzymasz mnie tu na d³ugo, ³owco, odezwa³ siê Kot z pu³apki.Mam nadziejê, ¿e wystarczaj¹co d³ugo.Billy przeszed³ nad rowem i wypró¿ni³ pojemnik na œmieci obok pnia najbli¿szego drzewa.Podpali³ stos papieru.Co robisz?Jeœli zapali siê jedno z tych drzew, sp³onie ca³a okolica, wyjaœni³.Wszystkie ³¹cz¹ siê ze sob¹ pod ziemi¹ i s¹ pe³ne materia³Ã³w palnych.Jeœli pozwolisz, by to siê pali³o, nie zdo³asz dotrzeæ do platformy.Odwróci³ siê i pogna³ przed siebie.Gratulacje, zawo³a³ za nim Kot.Znowu uczyni³eœ tê grê interesuj¹c¹.¯egnaj, powiedzia³ Billy.Niezupe³nie.Mamy umówione spotkanie.Bieg³, póki nie zobaczy³ platformy.Wskoczy³ na ni¹, wsun¹³ kartê, uruchomi³ uk³ad sterowania i nie patrz¹c, losowo wybra³ wspó³rzêdne.Zyska³eœ odroczenie, oznajmi³ Kot.Ale na innym poziomie zdradzi³eœ siê znowu.Doprawdy? odpowiedzia³ Billy, gdy las zacz¹³ znikaæ.Kroczy przez krainê zmierzchu, wœród poroœniêtych d¿ungl¹ miast.Przez migotliwe powietrze dobiegaj¹ krzyki niewidocznych ptaków.Jest przyjemnie ciep³o; unosi siê zapach wilgoci i rozk³adu.Jego œcie¿ka to lœni¹ca wst¹¿ka wœród ruin, które w miarê trwania marszu wydaj¹ siê coraz mniej zniszczone.Czuje palony copal, a przewodnik podaje mu dziwny napój.Barwy migaj¹ pod stopami i droga staje siê jaskrawo czerwona.Po pewnym czasie docieraj¹ do piramidy, na szczycie której le¿y rozci¹gniêty na kamieniu niebieski cz³owiek, przytrzymywany przez czterech innych.Billy patrzy, jak mê¿czyzna w wysokim nakryciu g³owy rozcina pierœ niebieskiego i wyjmuje serce.Pij¹c swój napój przygl¹da siê, jak serce trafia do innego mê¿czyzny, który namaszcza nim twarze pos¹gów.Cia³o zostaje zrzucone ze schodów w dó³, gdzie czeka t³um.Tam inny mê¿czyzna bardzo starannie zdejmuje skórê, niebiesk¹ teraz z czerwonymi plamami, okrywa siê ni¹ jak tog¹ i zaczyna tañczyæ.Inni rzucaj¹ siê na resztki i po¿eraj¹ je, z wyj¹tkiem stóp i d³oni, oddzielonych i od³o¿onych na bok.Przewodnik odchodzi na chwilê, by wmieszaæ siê w t³um.Powraca wkrótce, przynosi mu coœ i pokazuje, ¿e powinien to zjeœæ.Billy ¿uje mechanicznie, popijaj¹c balche.Podnosi g³owê uœwiadamiaj¹c sobie nagle, ¿e przewodnikiem jest Dora.„Pi¹tego dnia Uayeb moja prawdziwa mi³oœæ da³a mi.” Nie uœmiecha siê.Jej twarz pozostaje bez wyrazu, gdy odwraca siê i daje znak, by szed³ za ni¹.Czerwona jak krew droga doprowadza po pewnym czasie do szerokiego wejœcia jaskini.Zatrzymuj¹ siê przed nim i widzi, ¿e wewn¹trz, po obu stronach, stoj¹ pos¹gi - z d³ugimi k³ami, ³ukami brwiowymi, ciemnymi krêgami wokó³ oczu.Gdy patrzy, dostrzega, ¿e kr¹¿¹ tam ludzie; ustawiaj¹ na niskim o³tarzu misy copam, tytoniu i kukurydzy.Œpiewaj¹ cicho, ale nie rozumie s³Ã³w pieœni.Dora prowadzi go za próg; teraz widzi, ¿e wnêtrze groty rozjaœnione jest blaskiem œwiec.Czuje zapach kadzid³a i staje, s³uchaj¹c modlitw.W ka¿dej przerwie miêdzy rytua³ami dostaje napój z kukurydzianej m¹ki i miodu.Siedzi oparty plecami o ska³ê i s³ucha, czubkiem palca kreœl¹c ko³a na ziemi.Ktoœ podaje mu nastêpn¹ tykwê balche.Unosz¹c j¹ do warg spogl¹da i nieruchomieje.To nie Dora przynios³a mu napój, ale potê¿ny m³odzieniec, odziany na dawny sposób Dineh.Za jego plecami stoi drugi mê¿czyzna - wiêkszy i jeszcze potê¿niejszy.Jest podobnie ubrany i zdumiewaj¹co podobny do pierwszego.„Wygl¹dacie znajomo” mówi im Billy.Pierwszy z mê¿czyzn uœmiecha siê.„Jesteœmy zabójcami olbrzymów Siedem-Papug, Zipacny i Cabracana” odpowiada.„To my”, mówi drugi, „wyprawiliœmy siê stepami do Xibalba, przekraczaj¹c Rzekê Zgnilizny i Rzekê Krwi.Pod¹¿yliœmy Czarn¹ Œcie¿k¹ do Domu Panów Œmierci”.Drugi kiwa g³ow¹.„Graliœmy z nimi w niezwyk³e gry, wygrywaj¹c i przegrywaj¹c” dodaje.Po czym mówi¹ chórem: „Zabiliœmy Panów Hun-Came i Vucub-Came i wznieœliœmy siê ku œwiat³u”.Billy poci¹ga ³yk balche.„Przypominasz mi”, zwraca siê do m³odszego, „Tobadzichini, a ty”, do drugiego, „Nayenezgani, Wojownicze BliŸniêta mojego ludu; tak sobie ich zawsze wyobra¿a³em”.Uœmiechaj¹ siê obaj.„To prawda”, przyznaj¹, „gdy¿ wiele wêdrujemy.Tutaj jesteœmy znani jako Hunahpu i Xbalanque.Powstañ teraz i spójrz tam, w mroczne regiony”.Podnosi siê i patrzy w g³¹b jaskini.Widzi szlak prowadz¹cy w dó³.Dora stoi na œcie¿ce i przygl¹da mu siê.„IdŸ za ni¹”, mówi Hunahpu.„IdŸ za ni¹”, mówi Xbalanque.Dora odchodzi.Kiedy odwraca siê by pod¹¿yæ za ni¹, s³yszy krzyk ptaka.Billy zszed³ z platformy skokowej i rozejrza³ siê.By³o ciemno, a gwiazdy p³onê³y z jaskrawoœci¹ tropików.Zimne, wilgotne powietrze nios³o zapachy, które zawsze kojarzy³ z roœlinnoœci¹ d¿ungli.Ch³Ã³d wskazywa³, ¿e noc zbli¿a siê ju¿ do koñca.Na œcianie stacji odszuka³ znak identyfikacyjny.Tak.Wyczucie go nie zawiod³o.Przyby³ do wielkiego parku archeologicznego Chichen Itza.Sta³ na niskim wzgórku.W¹skie dró¿ki prowadzi³y st¹d w ró¿ne strony.By³y dyskretnie oœwietlone; tu i tam widzia³ spaceruj¹cych ludzi.Móg³ rozró¿niæ masywne kszta³ty staro¿ytnych budowli, ciemniejsze i bardziej nieprzeniknione ni¿ mrok nocy.Od czasu do czasu jaskrawe œwiat³o na kilka minut zalewa³o jakiœ fragment ruin, dla wygody nocnych goœci.Chyba gdzieœ czyta³, ¿e reflektory dzia³aj¹ w regularnym cyklu, którego rozk³ad dostêpny by³ w licznych punktach trasy zwiedzania, wraz z komputerowym komentarzem i odpowiedziami na podstawowe pytania, dotycz¹ce tego miejsca.Ruszy³.Ruiny by³y wielkie, ciemne, ciche i indiañskie.Id¹c wœród nich odczuwa³ spokój.Kot nie zdo³a go tu odnaleŸæ.Tego by³ pewien.Zrozumia³ tak¿e jego po¿egnalne s³owa.Zdradzi³ siê, w pewnym sensie, poniewa¿ ostateczny cel by³ obecny w jego myœlach, gdy losowo wybiera³ wspó³rzêdne, by trafiæ w³aœnie tutaj.Kiedy wreszcie wyruszy do tego ostatniego punktu, uczyni to, by zmierzyæ siê z wrogiem.Rozeœmia³ siê cicho.Nic nie mog³o mu przeszkodziæ w pozostaniu tutaj, dopóki nie up³ynie wyznaczony przez Kota limit czasu.Pola si³owe chroni³y niektóre z bardziej zniszczonych budowli.Inne pozwala³y na wejœcie, wspinaczkê, badanie.Przypomnia³ sobie o tym, gdy przypadkiem otar³ siê o ekran: miêkki, twardy, twardszy, nie do przebicia.Pomyœla³ o klatce Kota w Instytucie.Tam pole by³o dodatkowo zelektryfikowane; razi³o wstrz¹sami o mocy rosn¹cej proporcjonalnie do si³y nacisku od wewn¹trz.Kot jednak rzadko go dotyka³, a to z powodu swego niezwyk³ego wyczulenia na pr¹dy elektryczne.Zreszt¹, w ten w³aœnie sposób Billy zdo³a³ go schwytaæ: przypadkiem, gdy Kot, próbuj¹c wytropiæ i zastawiæ pu³apkê na Billy’ego, zderzy³ siê z ekranem ochronnym otaczaj¹cym jeden z obozów.Wspomnienie uwolni³o nowy ci¹g skojarzeñ.Po prawej stronie rozb³ys³o œwiat³o.Zatrzyma³ siê i spojrza³.Nigdy przedtem tu nie by³, ale widzia³ fotografie i czyta³ o tym miejscu.Patrzy³ na Œwi¹tyniê Wojowników, z lasem kolumn z przodu - ich cienie jak czarne ciêcia na frontowej œcianie.Œwiat³o zgas³o, zanim tam dotar³, lecz utrwali³ w pamiêci nie tylko obraz, ale i po³o¿enie.Szed³ w tamt¹ stronê, a¿ znalaz³ siê bardzo blisko.Gdy sprawdzi³, ¿e pole si³owe nie blokuje wejœcia, ruszy³ miêdzy kolumnami.Potem zacz¹³ siê wspinaæ na strome stopnie.Gdy dotar³ do poziomej platformy na szczycie, zwróci³ siê przodem w kierunku, który uzna³ za wschód i usiad³, oparty o œcianê mniejszej budowli, stoj¹cej poœrodku
[ Pobierz całość w formacie PDF ]