[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Możebyć, iż - jak utrzymywał Brent - wcale nie istnieje; tylko to mi jednakpozostało i na tym przeświadczeniu oparłam decyzję.A jednak nie zdołałamopuścić stacji, bo przyciąga mnie klon Reynoldsa.Wciąż i wciąż siadam w tylnychrzędach audytorium i obserwuję, jak przemierza podium prowadząc wywód z właściwąsobie swadą i podnieceniem.Pragnę się doń przybliżyć i stwierdzić, jak bardzoprzypomina prawdziwego Reynoldsa.Jestem pewna, że wypatrzył mnie kilkakrotnie;zastanawiam się, co myśli i co bym odczuła przemówiwszy doń albo go dotknąwszy.Może to perwersyjne z mojej strony, ale nie mogę przestać rozmyślać."Dni w Słońcu Carolyn Dulambre Pragnąłem z nią porozmawiać, odkąd.cóż, odkąd zaczęło się to osobliwe życie.Dlaczego? Kochałem ją, to po pierwsze.Ale zdawało się, że jest jeszcze powód daleko bardziej nieodparty, którego niepotrafię ująć w słowa.Jakiś czas tłumiłem w sobie to pragnienie nie chcącsprawiać jej bólu, ale zauważywszy, iż poczęła przychodzić na wykłady,zdecydowałem w końcu podjąć próbę zbliżenia. Zaczęła bywać w kopule rekreacyjnej zwanej " U Pająka ".Jej ściany były holograficznymi wizerunkami Pająka i łączyły się ze sobą złotąsiecią, która na czarnym tle zdawała się żarzyć jak smugi nieziemskiego ognia.Wzłocistej mgiełce twarze klientów promieniowały jak zjawy, a gwałtowność muzykizdawała się podkreślać to promieniowanie.Nie był to lokal w moim guście ani,jak podejrzewam, w jej.Może wizyty tutaj były formą manifestowania odwagi,stawiania czoła istocie, która sprawiła jej tyle bólu. Znalazłem ją usadowioną w najdalszym kącie; popijałaAmouriste, a kiedy podszedłem do jej stolika, nie zwróciła na mnie uwagi.Niktsię do niej nigdy nie zbliżał; była takim samym pomnikiem jak stacja i choćpozostawała wciąż piękną kobietą, traktowano ją jak żonę świętego.Niewątpliwieuznała, że przystanąłem koło jej stolika, rozglądając się za kimś.Ale kiedyusiadłem naprzeciwko niej, podniosła wzrok i rozchyliła usta. - Nie bój się - powiedziałem. - Dlaczegóż miałabym się bać? - Sądziłem, że moja obecność może.być dla ciebiekłopotliwa. Patrzyła mi w oczy bez zmrużenia powiek. - Zdaje mi się, że też tak myślałam. - Ale. - To nieważne. Narastała między nami cisza. Miała na sobie suknię ze złotego jedwabiu z dekoltemeksponującym zaokrąglenie piersi, a sczesane do tyłu włosy nie zasłaniałygładkich pogodnych linii jej piękna, piękna, które kiedyś rozpalało mnie.irozpalało mnie nawet teraz. - Posłuchaj - powiedziałem.- Z jakiegoś powodu ciągniemnie, by z tobą pomówić; czuję, że mam. - Odczuwam to samo.- W jej słowach było wiele pasji, którązaraz spróbowała ukryć.- O czym będziemy mówić? - Nie jestem pewien. Stukała palcem w kieliszek. - Może się przejdziemy? Wszyscy się nam przyglądali, gdy wychodziliśmy, a kilkaosób podążyło za nami na korytarz i okoliczność ta skłoniła mnie do wystąpieniaz sugestią, że lepiej będzie pomówić w moim mieszkaniu.Zawahała się, a potemledwie dostrzegalnym skinięciem wyraziła zgodę.Szybko przebiliśmy się przeztłumy, gubiąc prześladowców, a potem ruszyliśmy wolniejszym krokiem.Od czasu doczasu przyłapywałem ją na wpatrywaniu się we mnie; pytałem wówczas, czy coś jestnie w porządku. - Nie w porządku? - Zdawała się smakować te słowa,próbować.- Nie - powiedziała.- Nie bardziej niż zwykle. Sądziłam, iż po rozmowie z nimprzekonam się, że jest ledwie falsyfikatem, że w niczym - prócz rzeczynajbardziej powierzchownych - nie będzie przypominał Reynoldsa.Ale byłoinaczej.Krocząc tym złotym korytarzem w tłumie turystów przelewających się zesklepów pamiątkarskich do barów, czułam się przy nim tak samo jak owego dnia,gdyśmy się poznali w Abidżanie: ogromnie przyciągana, krucha i przejęta.Aprzecież wyczuwałam jednak w nim różnicę.Jakkolwiek obecność Reynoldsa byładominująca i intensywna, w intensywności owej odczuwało się coś kruchego:wrażenie, iż jego diamentowy połysk może łatwo zostać skażony.Z tym Reynoldsemnie miało się wrażenia podobnej niestałości.Obecność jego - choć potężna - byłagładka, naturalna i wolna od ułomności. Co krok natykaliśmy się na owoce Równań: przekaźnikimaterii, salony odrodzeń, w których można doświadczyć tak transformacji ciała,jak i duszy; oraz wszechobecnych badaczy, niektórych na poły przeniesionych wstan transkorporealny i spowitych w płaszcze, by fakt ten ukryć, alezdradzających się oczami skierowanymi gdzieś w głąb własnej istoty
[ Pobierz całość w formacie PDF ]