[ Pobierz całość w formacie PDF ]
. Mimo to, grzecznie odpisał Disneyowi, żeby się pocałował w nos.Podobnie postąpił z wydawcą proponowanej antologii dla dzieci.Na wszystkie tegotypu propozycje odpowiadał odmownie, a niebawem w ogóle przestał odpowiadać:kazał sobie wydrukować kartki z gotowym tekstem, że Marshall France uprzejmiedziękuje, ale z przykrością zawiadamia.Kartki przypominały odmowę naprzyjęcie subskrypcji Czasopisma.Anna podarowała mi taką jedną na urodziny,oprawioną w ramki, z nagryzmolonym przez France'a wizerunkiem bullteriera. Otrzymywał dosłownie setki propozycji.Jakaś firma chciałaprodukować serię gumowych lalek przedstawiających postacie z "Krainy chichów",inna - ołówki "Zielony Pies", jeszcze inna - radioodbiorniki wzorowane na Radio- Obłoku z "Brzoskwiniowych cieni".Wedle słów Anny i moich późniejszychobserwacji, większość tych firm podjęła produkcję, mimo że France nie wyraził nanią zgody.Zdaniem Anny, stracił setki dolarów, ponieważ nie chciał zaskarżyćproducentów do sądu.Dawid Louis znalazł mu adwokatów, gotowych obłupić piratówze skóry, ale France twardo odmówił procesowania się.Nie życzył sobie awantur,nie chciał, żeby mu zawracano głowa nie chciał się babrać w żmudnychdochodzeniach, nie chciał wyjeżdżać z Galen.W końcu nawet Louis dał za wygraną,chociaż jeszcze przez długie lata przysyłał France'owi próbki po pirackuprodukowanych maskotek, latarek kieszonkowych i innych drobiazgów, żeby muuzmysłowić jakie sumy traci przez swój upór.Całe jedno popołudnieprzesiedzieliśmy z Anną w piwnicy, wydobywając rzeczone dowody winy zezmurszałych kar tonowych pudeł poupychanych po kątach wiele lat temu. - Gdyby David Louis się o tym dowiedział, szlag by go trafił.-Anna wyjęła z pudła książeczka do kolorowania "Zielony Pies".- Te rzeczystanowiły połowę moich zabawek. Otworzyła książkę i pokazała mi obrazek.Obrazek przedstawiałKrang i Zielonego Psa, idących razem krętą drogą.Sznurek od Krang przywiązanybył na kokardkę do obroży psa.Obrazek był do połowy pokolorowany: pies naniebiesko, Krang w całości na żółto droga w czerwone fale. - Co by powiedział twój ojciec na widok Zielonego Psapomalowanego na niebiesko! - To była jego wina! Pamiętam to dokładnie, zapytałam kiedyś,czy Zielony Pies był przedtem innego koloru.Ojciec odpowiedział na to, że zanimksiążka powstała, pies był niebieski, ale żebym nikomu o tym nie mówiła bo totajemnica. Pogładziła błękitny korpus - nie wiem, czy psa, czy pamięci poojcu. Patrzyłem na nią i pytałem sam siebie, co z nami będzie.Annamiała trzydzieści sześć lat (w końcu zdobyłem się na odwagę i zapytałem, a ona zkamienną twarzą tak mi właśnie odpowiedziała), a ja trzydzieści jeden, zresztąnie to było najistotniejsze.Jeżeli rzeczywiście chciałbym z nią zostać,musiałbym spędzić resztę życia w Galen.A czy to takie złe? Mógłbym tu pisaćksiążki - może w następnej kolejności o moim ojcu - uczyć angielskiego wgaleńskim gimnazjum, przejechać się gdzieś od czasu da czasu.Zawsze trzeba bybyło w końcu wrócić do Galen, ale ta myśl mnie nie przerażała.Mieszkać w domuidola, kochać się z jego córką, być kimś ważnym dla Galeńczyków - bo kto wie,czy nie skończ jako ich zbawiciel? - Saxony będzie nas musiała wkrótce opuścić, zdajesz sobie ztego sprawę, Tomaszu. Wynurzyłem się z mgły marzeń i zakaszlałem.W piwnicy byłowilgotno i zimno, a gruby sweter zostawiłem na górze, w sypialni. - Co? O czym mówisz? - Mówię, że będzie nas musiała wkrótce opuścić.Ty wieszwszystko o Galen, więc zostaniesz z nami i napiszesz książkę, ale ona nie ma ztym już nic wspólnego.Musi odejść.Mówiła głosem tak opanowanym, takbeznamiętnymi, że aż nie mogłem w to uwierzyć.Mówiąc, kartkowała książeczkę dokolorowania. - Ale dlaczego, Anno? - jęknąłem.No i po jaką cholerą jajęczałem? Cofnąłem jak, zastępując go zdrowym, twardym oburzeniem: - Co to zagadanie? Cisnąłem maskotka do pudła. - Już ci tłumaczyłam Tomaszu - w Galen mogą mieszkać wyłącznieludzie ojca.Ty teraz możesz tu zostać, ale Saxony nie.Ona jest obca. Palnąłem się teatralnie w czoło i spróbowałem obrócić sprawę wżart. - Nie wygłupiaj się, Anno, przemawiasz do mnie jak Bette Davisw "Cicho już, cicho, słodka Chalotte".- Przeszedłem na akcent głupawej damulkiz Południa: - Bardzo mi przykro, Gilbercie, ale Jeanette będzie musiała odejść -roześmiałem się ponownie i zrobiłem głupią minę.Anna w odpowiedzi uśmiechnęłasię słodko
[ Pobierz całość w formacie PDF ]