[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Ka¿dy z tych ludzi przez pewien czas zaprz¹ta³ tajemne myœli panny Izabeli, ka¿demu poœwiêca³a najcichsze westchnienia rozumiej¹c, ¿e dla tych czy innych powodów kochaæ go nie mo¿e, i - ka¿dy z nich za spraw¹ bóstwa ukazywa³ siê w jego postaci, w pó³rzeczywistych marzeniach.A od tych widzeñ oczy panny Izabeli przybra³y nowy wyraz jakiegoœ nadziemskiego zamyœlenia.Niekiedy spogl¹da³y one gdzieœ ponad ludzi i poza œwiat; a gdy jeszcze jej popielate w³osy na czole u³o¿y³y siê tak dziwnie, jakby je rozwia³ tajemniczy podmuch, patrz¹cym zdawa³o siê, ¿e widz¹ anio³a albo œwiêt¹.Przed rokiem w jednej z takich chwil zobaczy³ pannê Izabelê Wokulski.Odt¹d serce jego nie zazna³o spokoju.Prawie w tym samym czasie pan Tomasz zerwa³ z towarzystwem i na znak swoich rewolucyjnych usposobieñ zapisa³ siê do Resursy Kupieckiej.Tam z pomiatanymi niegdyœ garbarzami, szczotkarzami i dystylatorami grywa³ w wista, g³osz¹c na prawo i na lewo, ¿e arystokracja nie powinna zasklepiaæ siê w wy³¹cznoœci, ale przodowaæ oœwieconemu mieszczañstwu, a przez nie narodowi.Za co wywzajemniaj¹c siê dumni dziœ garbarze, szczotkarze i dystylatorzy raczyli przyznawaæ, ¿e pan Tomasz jest jedynym arystokrat¹, który poj¹³ swe obowi¹zki wzglêdem kraju i spe³nia je sumiennie.Mogli byli dodaæ: spe³nia co dzieñ od dziewi¹tej wieczór do pó³nocy.I kiedy w ten sposób pan Tomasz dŸwiga³ jarzmo stanowiska, panna Izabela trawi³a siê w samotnoœci i ciszy swego piêknego lokalu.Nieraz Miko³aj ju¿ twardo drzema³ w fotelu, panna Florentyna, zatkawszy sobie uszy wat¹, na dobre spa³a, a do pokoju panny Izabeli sen jeszcze nie zapuka³ odpêdzany przez wspomnienia.Wtedy zrywa³a siê z ³Ã³¿ka i odziana w lekki szlafroczek ca³ymi godzinami chodzi³a po salonie, gdzie dywan g³uszy³ jej kroki i tylko tyle by³o œwiat³a, ile go rzuca³y dwie sk¹pe latarnie uliczne.Chodzi³a, a w ogromnym pokoju t³oczy³y siê jej smutne myœli i widziad³a osób, które tu kiedyœ bywa³y.Tu drzemie stara ksiê¿na; tu dwie hrabiny informuj¹ siê u pra³ata, czy mo¿na dziecko ochrzciæ wod¹ ró¿an¹.Tu rój m³odzie¿y zwraca ku niej têskne spojrzenia albo udanym ch³odem usi³uje podnieciæ w niej ciekawoœæ; a tam girlanda panien, które pieszcz¹ j¹ wzrokiem, podziwiaj¹ albo jej zazdroszcz¹.Pe³no œwiate³, szelestów, rozmów, których wiêksza czêœæ, jak motyle oko³o kwiatów, kr¹¿y³y oko³o jej piêknoœci.Gdzie ona siê znalaz³a, tam obok niej wszystko blad³o; inne kobiety by³y jej t³em, a mê¿czyŸni niewolnikami.I to wszystko przesz³o!.I dziœ w tym salonie - ch³odno; ciemno i pusto.Jest tylko ona i niewidzialny paj¹k smutku, który zawsze zasnuwa szar¹ sieci¹ te miejsca, gdzie byliœmy szczêœliwi i sk¹d szczêœcie uciek³o.Ju¿ uciek³o!.Panna Izabela wy³amywa³a sobie palce, a¿eby pohamowaæ siê od ³ez, których wstyd jej by³o nawet w pustce i w nocy.Wszyscy j¹ opuœcili, z wyj¹tkiem - hrabiny Karolowej, która kiedy wezbra³ jej z³y humor, przychodzi³a tu i szeroko zasiad³szy na kanapie, prawi³a wœród westchnieñ:- Tak, droga Belciu, musisz przyznaæ, ¿e pope³ni³aœ kilka b³êdów nie do darowania.Nie mówiê o Wiktorze Emanuelu, bo tamto by³ przelotny kaprys króla - trochê liberalnego i zreszt¹ bardzo zad³u¿onego.Na takie stosunki trzeba mieæ wiêcej - nie powiem: taktu, ale - doœwiadczenia - ci¹gnê³a hrabina, skromnie spuszczaj¹c powieki.- Ale wypuœciæ czy - je¿eli chcesz - odrzuciæ hrabiego Saint-Auguste, to ju¿ daruj!.Cz³owiek m³ody, majêtny, bardzo dobrze, i jeszcze z tak¹ karier¹!.Teraz w³aœnie przewodniczy jednej deputacji do Ojca œwiêtego i zapewne dostanie specjalne b³ogos³awieñstwo dla ca³ej rodziny, no - a hrabia Chambord nazywa go cher cousin.Ach, Bo¿e!- Myœlê, ciociu, ¿e martwiæ siê tym ju¿ za póŸno - wtr¹ci³a panna Izabela.- Albo¿ ja chcê ciê martwiæ, biedne dziecko i bez tego czekaj¹ ciê ciosy, które ukoiæ mo¿e tylko g³êboka wiara.Zapewne wiesz, ¿e ojciec straci³ wszystko, nawet resztê twego posagu ?- Có¿ ja na to poradzê ?- A jednak ty tylko mo¿esz radziæ i powinnaœ - mówi³a hrabina z naciskiem.- Marsza³ek nie jest wprawdzie Adonisem, no - ale.Gdyby nasze obowi¹zki by³y do spe³nienia ³atwe, nie istnia³aby zas³uga.Zreszt¹, mój Bo¿e, któ¿ nam broni mieæ na dnie duszy jakiœ idea³, o którym myœl os³adza najciê¿sze chwile ? Na koniec, mogê ciê zapewniæ, ¿e po³o¿enie piêknej kobiety, maj¹cej starego mê¿a, nie nale¿y do najgorszych.Wszyscy interesuj¹ siê ni¹, mówi¹ o niej, sk³adaj¹ ho³dy jej poœwiêceniu, a znowu stary m¹¿ jest mniej wymagaj¹cy od mê¿a w œrednim wieku.- Ach, ciociu.- Tylko bez egzaltacji, Belciu! Nie masz lat szesnastu i na ¿ycie musisz patrzeæ serio.Nie mo¿na przecie dla jakiejœ idiosynkrazji poœwiêciæ bytu ojca, a choæby Flory i waszej s³u¿by.Wreszcie pomyœl, ile ty przy twym szlachetnym serduszku mog³abyœ zrobiæ dobrego rozporz¹dzaj¹c znacznym maj¹tkiem.- Ale¿, ciociu, marsza³ek jest obrzydliwy.Jemu nie ¿ony trzeba, ale niañki, która by mu ociera³a usta.- Nie upieram siê przy marsza³ku, wiêc baron.- Baron jeszcze starszy, farbuje siê, ró¿uje i ma jakieœ plamy na rêkach.Hrabina podnios³a siê z kanapy.- Nie nalegam, moja droga, nie jestem swatk¹, to nale¿y do pani Meliton.Zwracam tylko uwagê, ¿e nad ojcem wisi katastrofa.- Mamy przecie kamienicê.- Któr¹ sprzedaj¹ najdalej po œw.Janie, tak ¿e nawet twoja suma spadnie.- Jak to - dom, który kosztowa³ sto tysiêcy, sprzedadz¹ za szeœædziesi¹t ?.- Bo on niewart wiêcej, bo ojciec za du¿o wyda³.Wiem to od budowniczego, który ogl¹da³ go z polecenia Krzeszowskiej.- Wiêc w ostatecznoœci mamy serwis.srebra.- wybuchnê³a panna Izabela za³amuj¹c rêce.Hrabina uca³owa³a j¹ kilkakrotnie.- Drogie, kochane dziecko - mówi³a ³kaj¹c - ¿e te¿ w³aœnie ja muszê tak raniæ ci serce!.S³uchaj wiêc.Ojciec ma jeszcze d³ugi wekslowe, jakieœ parê tysiêcy rubli.Otó¿ te d³ugi.uwa¿asz.te d³ugi ktoœ skupi³.kilka dni temu, w koñcu marca.Domyœlamy siê, ¿e to zrobi³a Krzeszowska.- Có¿ za nikczemnoœæ! - szepnê³a panna Izabela.- Ale mniejsza o ni¹.Na pokrycie paru tysiêcy rubli wystarczy mój serwis i srebra.- S¹ one warte bez porównania wiêcej, ale - kto dziœ kupi rzeczy tak kosztowne ?- W ka¿dym razie spróbujê - mówi³a rozgor¹czkowana panna Izabela.-- Poproszê pani¹ Meliton, ona mi to u³atwi.- Zastanów siê jednak, czy nie szkoda tak piêknych pami¹tek.Panna Izabela rozeœmia³a siê.- Ach, ciociu.Wiêc mam wahaæ siê pomiêdzy sprzedaniem siebie i serwisu ?.Bo na to, a¿eby zabierano nam meble, nigdy nie pozwolê.Ach, ta Krzeszowska.to wykupywanie weksli.co za ohyda!- No, mo¿e to jeszcze nie ona.- Wiêc chyba znalaz³ siê jakiœ nowy nieprzyjaciel, gorszy od niej.- Mo¿e to ciotka Honorata - uspokaja³a j¹ hrabina - czy ja wiem ? Mo¿e chce dopomóc Tomaszowi, ale zawieszaj¹c nad nim groŸbê.Lecz b¹dŸ zdrowa, moje kochane dzieciê, adieu.Na tym skoñczy³a siê rozmowa w jêzyku polskim, gêsto ozdobionym francuszczyzn¹, co robi³o go podobnym do ludzkiej twarzy okrytej wysypk¹
[ Pobierz całość w formacie PDF ]