[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Cobêdzie wola³).Do broni, mój legionie! Do broni, moja armio! Do broni, moipoddani!.A sam tymczasem wróci do maszynowni, przestawi generatory napole wytê¿onej uwagi i oto ju¿ ca³y kraj s³ucha z otwartymi gêbami staraj±c siênie pomin±æ ¿adnego s³owa, ucz±c siê ich na pamiêæ i powtarzaj±c w duchu.G³o¶niki rycz±, wie¿e pracuj± i tak to trwa przez godzinê, a potem Mak prze³±czageneratory na entuzjazm.Tylko pó³ godziny entuzjazmu i koniec ztransmisjami!.A kiedy przyjdê do siebie - massaraksz, pó³torej godzinypotwornego bólu, ale trzeba massaraksz, wytrzymaæ! - Kanclerza ju¿ niebêdzie, nikogo ju¿ nie bêdzie, bêdzie za to Mak, Wielki Mak i jego wiernydoradca, dawny prokurator generalny, a obecnie szef rz±du Wspania³egoMaka.Do diab³a zreszt± z rz±dem, bêdê po prostu ¿y³, nikt mi nie bêdziezagra¿a³.Potem siê zobaczy.Mak nie nale¿y od ludzi, którzy opuszczaj±po¿ytecznych przyjació³.On nie porzuca nawet bezu¿ytecznych przyjació³, a jabêdê bardzo, ale to bardzo u¿ytecznym przyjacielem!.Przywo³a³ siê do rzeczywisto¶ci i usiad³ przy biurku.Popatrzy³ na ¿Ã³³ty telefon,u¶miechn±³ siê, zdj±³ s³uchawkê zielonego telefonu i wywo³a³ zastêpcêDepartamentu Badañ Specjalnych.--- G³owacz? Dzieñ dobry, tu M±drala.Jak siê czujesz? Jak z twoim¿o³±dkiem?.No to piêknie.Wêdrowca jeszcze nie ma? Aha! No dobra.Zadzwonili do mnie z góry i kazali przeprowadziæ u was ma³± inspekcyjkê.Nie, nie my¶lê, ¿e to zwyk³a formalno¶æ, bo ja i tak nic siê na waszej robocie niewyznajê.Przygotuj jednak jaki¶ raport.Projekt zaleceñ pokontrolnych i ró¿netam takie.Zatroszcz siê te¿, aby wszyscy byli na swoich miejscach, a nie takjak zesz³ym razem.Mhm.Oko³o jedenastej chyba.Zrób tak, abym odwunastej móg³ odjechaæ ze wszystkimi dokumentami.No, to na razie.Pójdziemy cierpieæ.Ty tak¿e cierpisz? Czy te¿ mo¿e dawno ju¿ wymy¶lili¶cieochronê, tylko przed zwierzchnikami j± ukrywacie? ¯artujê oczywi¶cie.Cze¶æ.Od³o¿y³ s³uchawkê i spojrza³ na zegarek.By³a za kwadrans dziesi±ta.Jêkn±³g³o¶no i powlók³ siê do ³azienki.Znowu ten koszmar.Pó³ godziny koszmaru,przed którym nie ma ucieczki ani ratunku, przez który ¿yæ siê odechciewa.Wielka szkoda, ¿e Wêdrowca trzeba bêdzie oszczêdziæ!Wanna ju¿ by³a nape³niona gor±c± wod±.Prokurator zrzuci³ szlafrok, zdj±³ nocn±koszulê i wsun±³ pod jêzyk tabletkê przeciwbólow±.I tak przez ca³e ¿ycie.Jednadwudziesta czwarta ¿ycia to piek³o.Ponad cztery procent.Nie licz±c wezwañna górê.No, wezwania wkrótce siê skoñcz±, ale te przerwy w ¿yciorysiepozostan± do koñca.To siê zreszt± jeszcze zobaczy.Kiedy wszystko siêustabilizuje, sam siê zajmê Wêdrowcem.Wpe³z³ do wanny, u³o¿y³ siêwygodnie, rozlu¼ni³ miê¶nie i zacz±³ siê zastanawiaæ, jak bêdzie siê dobiera³Wêdrowcowi do skóry.Ale nie zd±¿y³ ju¿ niczego wymy¶liæ.Znajomy bóluderzy³ w ciemiê, przetoczy³ siê po krêgos³upie, wbi³ pazury w ka¿d± komórkê,w ka¿dy nerw i zacz±³ je szarpaæ, okrutnie, metodycznie, w takt uderzeñoszala³ego serca.Kiedy wszystko siê skoñczy³o, pole¿a³ jeszcze chwilê w s³odkim rozleniwieniu.Piekielne mêki równie¿ maj± pewne zalety: pó³ godziny koszmaru darowywa³ow zamian kilka minut niebiañskiej rozkoszy.Pó¼niej wyszed³ z wanny, wytar³siê przed lustrem, uchyli³ drzwi, odebra³ od kamerdynera ¶wie¿± bieliznê, ubra³siê, wróci³ do gabinetu, wypi³ jeszcze jedn± szklankê mleka, tym razemzmieszanego z podgrzan± wod± lecznicz±, zjad³ odrobinê kleistej mazi zmiodem, posiedzia³ trochê bez celu ostatecznie przychodz±c do siebie, a wreszciezadzwoni³ do dziennego referenta i kaza³ przygotowaæ samochód.Do Departamentu Badañ Specjalnych prowadzi³a trasa rz±dowa, pusta o tejporze dnia i wysadzana kêdzierzawymi drzewkami sprawiaj±cymi wra¿eniesztucznych.Kierowca pêdzi³ nie zatrzymuj±c siê pod sygna³ami i tylko od czasudo czasu w³±cza³ porykuj±c± basem syrenê.Pod wysokimi ¿elaznymi wrotamidepartamentu znale¼li siê za trzy jedenasta.Legionista w galowym mundurzepodszed³ do nich, pochyli³ siê, pozna³ i zasalutowa³.Brama natychmiast siêrozwar³a, za ni± ukaza³ siê gêsty park, bia³e i kremowe bloki domówmieszkalnych, a za nimi gigantyczny, szklany prostopad³o¶cian laboratoriów.Wolno przetoczyli siê jezdni± z gro¼nymi zakazami przekraczania okre¶lonejszybko¶ci, minêli placyk zabaw dzieciêcych, niski pawilon basenu k±pielowego iweso³y, barwny budynek klubu-restauracji.Wszystko to nurza³o siê w zieleni,w k³êbach zieleni, w ca³ych ob³okach zieleni.Doko³a by³o cudownie czystepowietrze i, massaraksz, unosi³ siê jaki¶ zadziwiaj±cy zapach, którego nie ma w¿adnym lesie, na polu ani ³±ce.Och, ten Wêdrowiec! To wszystko jego pomys³y!Kosztowa³o to potworne sumy, ale za to wszyscy go tu lubi±.Tak w³a¶nie nale¿y¿yæ.Potworne sumy, Su³tan by³ okropnie niezadowolony, jeszcze i dzi¶ krêcinosem.Ryzyko? Naturalnie, ryzyko by³o.Wêdrowiec je podj±³, ale teraz to jestjego folwark, nikt go tu nie zdradzi, nikt mu nogi nie podstawi.Ma w tymswoim departamencie piêciuset ludzi, g³Ã³wnie m³odzie¿y, która gazet nie czyta inie s³ucha radia: nie maj± na to czasu - mówi± - prowadz± wa¿ne badanianaukowe.Promieniowanie mija siê wiêc tu z celem, a w³a¶ciwie godzi w innycel.Masz racjê, Wêdrowcze, ja na twoim miejscu te¿ jeszcze d³ugo bym zwleka³z he³mami ochronnymi.Bo ¿e zwlekasz, to niemal pewne! Ale, u diab³a, jak siêdo ciebie dobraæ? Gdyby siê znalaz³ drugi Wêdrowiec.To jednak czczemarzenia, drugiej takiej g³owy nie znajdzie siê na ca³ym ¶wiecie i on o tymdobrze wie
[ Pobierz całość w formacie PDF ]