[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.7Nie by³o to miasto z proporcami i z³ocistymi procesjami, brakowa³o œwi¹tyni, bicia w dzwony, werbli i œpiewów.By³o bardzo zimno, bardzo ciemno, bardzo biednie.I cicho.Jedzenie, pos³ania, olej do lamp, kuchenki i grzejniki, wszystko, co umo¿liwia³o ¿ycie w £onie Silong, przywo¿ono ze wschodu na grzbietach minuli lub ludzi, stopniowo, w maleñkich karawanach, które nie zwraca³y na siebie niczyjej uwagi, a sz³y przez wiele miesiêcy.W lecie mieszka³o tu trzydzieœci lub czterdzieœci osób.¯yli w grotach.Niektórzy przynieœli ze sob¹ ksi¹¿ki, dokumenty, teksty Opowiadania.Zostali tu, by chroniæ ksi¹¿ki, które tu znalaz³y schronienie, dziesi¹tki tysiêcy tomów sprowadzanych od lat z wielkiego kontynentu.Zostali, by czytaæ i studiowaæ, byæ z ksi¹¿kami, byæ w grotach pe³nych ¿ycia.W pierwszych dniach pobytu w grotach Satti mia³a wra¿enie, ¿e œni sen o ciemnoœci.Same jaskinie by³y zdumiewaj¹ce: nieskoñczone komnatybañki, ³¹cz¹ce siê ze sob¹ nawzajem, ciemne œciany, pod³ogi, sufity przechodz¹ce jeden w drugi w tak myl¹cy sposób, ¿e wydawa³o siê jej, i¿ fruwa w powietrzu.DŸwiêki odbija³y siê echem, nie sposób by³o siê zorientowaæ, sk¹d dochodz¹.I wiecznie zbyt ma³o œwiat³a.Jej grupa rozbi³a namioty w wielkiej komnacie.Spali, tul¹c siê do siebie, by siê ogrzaæ.W pobliskich jaskiniach sta³y inne gromady namiotów.Para maz wybra³a dla siebie trzymetrow¹ dziurê w œcianie, niemal idealnie okr¹g³¹, i urz¹dzi³a sobie w niej prywatne gniazdko.Kuchenki i sto³y sta³y w du¿ej jaskini o p³askim dnie; oœwietla³y j¹ s³oneczne promienie, wpadaj¹ce przez parê wysokich otworów.Wszyscy spotykali siê w niej w porze posi³ków.Kucharze sprawiedliwie rozdzielali ¿ywnoœæ.Zawsze trochê za ma³o, w kó³ko to samo, s³aba herbata, gotowana fasola, twardy ser, suche listki yoty, podobnej do szpinaku i ostrej w smaku.Zimowe jedzenie, choæ by³o lato.¯ywnoœæ dla korzeni, daj¹ca wytrzyma³oœæ.Maz, uczniowie i przewodnicy pochodzili z pó³nocy i wschodu, wielkich górzystych krajów i równin z centrum kontynentu — Amarezy, Doy, Kangnegne.Pochodzili z miasta i byli o wiele bardziej uczeni i wyrafinowani ni¿ ci, których zna³a Satti.Nauczeni intelektualnej, cielesnej i duchowej dyscypliny, spadkobiercy ogromnej tradycji, niewyobra¿alnie wspania³ej nawet teraz, gdy zosta³a zniszczona i zakazana, wydawali siê jakby pozbawieni w³asnej osobowoœci, choæ bi³a z nich wielka godnoœæ.Nie udawali mêdrców, ale nawet naj¿yczliwsi byli otoczeni rodzajem aury — Satti nie znosi³a tego s³owa, choæ go u¿ywa³a — narzucaj¹cej dystans.Byli ³agodni, roztargnieni, poch³oniêci bez reszty opowiadaniem, ksiêgami, skarbami jaskiñ.Nastêpnego ranka po ich przybyciu powitali ich maz Igneba i Ikak, którzy zaprowadzili ich do Biblioteki, jak j¹ nazwali.Pokazali im mapê jaskiñ; numery na niej odpowiada³y numerom nagryzmolonym odblaskow¹ farb¹ nad wejœciami do poszczególnych pomieszczeñ.Osoba, która zgubi³a siê w skalnym labiryncie — co wcale nie by³o takie trudne — mog³a kierowaæ siê malej¹cymi numerami, dziêki czemu zawsze trafia³a do wyjœcia.Mê¿czyzna, Igneba Ikak, mia³ elektryczn¹ latarkê, ale jak wiele akañskich produktów, czêsto siê psu³a.Ikak Igneba nios³a lampê oliwn¹.Parê razy zapala³a od niej lampy wisz¹ce na œcianach, by oœwietliæ jaskinie ¿ycia, okr¹g³e pomieszczenia pe³ne s³Ã³w, gdzie spoczywa³o w milczeniu ukryte Opowiadanie.Pod kamieniem, pod œniegiem.Ksi¹¿ki, tysi¹ce ksi¹¿ek, oprawne w skórê, materia³, drewno i papier, manuskrypty w rzeŸbionych i malowanych szkatu³kach i wysadzanych klejnotami puzdrach, migocz¹ce z³otymi listkami urywki starych pism, zwoje w futera³ach i skrzynkach lub po prostu zwi¹zane sznurkiem, ksi¹¿ki z cielêcej skóry, pergaminu, papieru z przemia³u, pisane rêcznie, drukowane, ksi¹¿ki na pod³ogach, w ma³ych skrzynkach, na niskich pó³kach zbitych z byle jakiego drewna.W jednej wielkiej jaskini ksi¹¿ki sta³y na wyrytych w skalnej œcianie dwóch pó³kach, na wysokoœci pasa i oczu.To kosztowa³o wiele pracy, wyjaœni³a Ikak.WyrzeŸbili je maz, gdy by³o to jeszcze ca³kiem ma³e umjazu z bibliotek¹ mieszcz¹c¹ siê w jednym pomieszczeniu.Ci maz mieli czas i œrodki, by oddaæ siê takiej pracy.Teraz mogli tylko zdobywaæ plastikowe p³achty, by ksi¹¿ki nie le¿a³y na go³ej ziemi czy skale.Mogli je uporz¹dkowaæ do pewnego stopnia i dbaæ o ich bezpieczeñstwo.Chroniæ je, strzec, a w wolnym czasie tak¿e czytaæ.Ale nikt nie zdo³a³by przeczytaæ choæby czêœci ze zgromadzonych tu ksi¹g, nawet gdyby poœwiêci³ ca³e ¿ycie na zg³êbienie tego zniszczonego labiryntu s³Ã³w, tej okaleczonej, przerwanej, niezmierzonej historii ludu i œwiata, licz¹cej setki, tysi¹ce lat.Odiedin siedzia³ na pod³odze w cichej, mrocznej jaskini, w której ksi¹¿ki sta³y rzêdami jak skoszona trawa, nikn¹c w ciemnoœciach.A on, pomiêdzy dwoma rzêdami, trzyma³ na kolanach ma³¹ ksi¹¿eczkê w zniszczonej p³Ã³ciennej oprawie.Po policzkach p³ynê³y mu ³zy.Wszyscy mogli swobodnie wchodziæ do jaskiñ z ksi¹¿kami.W ci¹gu nastêpnych dni Satti coraz bardziej zag³êbia³a siê w labirynt, wêdruj¹c przy s³abym œwiate³ku oliwnej lampki.Siada³a i czyta³a.Mia³a przy sobie noter, do którego skanowa³a wszystkie teksty, czasami nawet ca³e ksi¹¿ki, których nie mia³a czasu przeczytaæ.Czyta³a b³ogos³awieñstwa, protoko³y z ceremonii, przepisy, sposoby leczenia wrzodów oraz recepty na osi¹gniêcie podesz³ego wieku, historie, legendy, roczniki, ¿ywoty wielkich maz, ¿ywoty zwyk³ych kupców, œwiadectwa ludzi, którzy ¿yli tysi¹ce lat temu i ca³kiem niedawno, filozoficzne i matematyczne traktaty, medytacje, herbaria, bestiariusze, prace anatomiczne, geometriê rzeczywist¹ i metafizyczn¹, mapy Aki, mapy wyimaginowanych œwiatów, historie o staro¿ytnych krajach, wiersze.Wszystkie wiersze œwiata.Uklêk³a przy drewnianej skrzynce, pe³nej papierzysk i zniszczonych, robionych rêcznie ksi¹¿ek, ocala³ych z jakiegoœ ma³ego umjazu lub miasta, uratowanych przed buldo¿erami i ogniem, niesionych przez wiele dni trudnej drogi, by by³y bezpieczne, by przetrwa³y, by opowiada³y
[ Pobierz całość w formacie PDF ]